sobota, 30 maja 2015

Rozdział 2.

- Rosie! Czekaj! - krzyczałam, biegnąc za blondynką.
Dogoniłam ją dopiero przed wyjściem z galerii
- Co tym razem zobaczyłaś? - warknęła.
- Co? - zapytałam zaskoczona.
- Może kolejnych nastolatków, których nikt inny nie widzi? - zakpiła.
- O co ci chodzi?
- Clary - spojrzała na mnie - to chyba nie jest normalne, że widzisz kogoś kogo nikt inny nie.
- Czyli uważasz, że jestem nienormalna?! - wybuchnęłam, a kilka osób spojrzało na nas.
- Tego nie powiedziałam!
- Ale tak myślisz!
- Chyba tak. Rzeczywiście uważam, że jesteś nienormalna. Idź się wyśpij i jutro pogadamy. Ok?
- Zachowujesz się jak zwykła suka!
- A ty jak wariatka!
- Wal się Rosie! - rzuciłam.
Odeszłam jak najszybciej w stronę przeciwną niż ona. Cała się gotowałam. Jak ona mogła tak powiedzieć? Zatrzymałam się. A co jeśli ma rację? Rozejrzałam się wokoło. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że idę w przeciwną stronę niż mój dom. Ta droga jest znacznie dłuższa. Nie będę się już wracać, a o tej porze nie mam nawet co liczyć na taksówkę. Szłam ciemnymi ulicami, które przyprawiały o dreszcz. Jedynym światłem w tej okolicy było kilka latarni. Były one w złym stanie i co chwilę gasły.
Zatrzymałam się przed wąską uliczką między dwoma domami, które były od dawna opuszczone. Może jednak zawrócę? Nawet w dzień tu jest strasznie. Teraz było zapewne po dziesiątej. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam.
W wielu miejscach uliczka była tak wąska, że dwie osoby miałyby kłopot z minięciem się. Opuszczone domy wyglądały strasznie w świetle księżyca. Co chwilę obracałam się żeby sprawdzić czy nikt nie idzie. Za każdym razem oddychałam z ulgą. Dochodziłam do miejsca, gdzie z boku uliczki wystawał mały ślepy zaułek, w którym dawniej stały kosze na śmieci. Nagle usłyszałam czyjś głos dobiegający stamtąd. Może się przesłyszałam? Podeszłam bliżej, nasłuchując. Nic. Cisza. Już miałam odchodzić, gdy usłyszałam głos dziewczyny.
- Cholera Jace, mam cały strój w posoce xemona! Nie mogłeś go zabić gdzieś dalej?
Demon? Może tak nazywają swoje ofiary? Trafiłam na morderców. No pięknie. Nie dość, że mama mnie zabije, że się spóźniłam to jeszcze trafiłam na grupę morderców.
- Sorki Izzy - powiedział chłopak, zapewne Jace.
Chciałam jak najszybciej stamtąd uciec. Na palcach szłam obok zaułku. Niestety na moje nieszczęście wpadłam na pudła stojące pod ścianą. Narobiłam przy tym okropnego hałasu.
- Cholera - mruknęłam.
Zaczęłam się podnosić. Wygrzebałam się ze sterty śmieci. Szybko podniosłam się i już miałam uciekać, kiedy usłyszałam głos.
- Nie tak szybko - słyszałam go pierwszy raz.
Powoli obróciłam się w tamtą stronę.
- Widzimy się ponownie - skwitował chłopak o blond włosach.
Rzeczywiście. To ci sami, których widziałam w kawiarni.
- Isabelle chyba psuje ci się naszyjnik - powiedział chłopak o ciemnych włosach.
- To niemożliwe - powiedziała Isabelle.
- Powinien wykrywać Podziemnych i Przyziemnych. I co? Właśnie stoi przed nami najbardziej przyziemna dziewczyna jaką widziałem, a on nawet nie zareagował.
- I jedna z najniższych - zakpił Jace.
- Na pewno się nie zepsuł - upierała się dziewczyna.
Chyba zapomnieli o mojej obecności. Zaczęłam się powoli cofać. Kroczek za kroczkiem. Isabelle i szatyn wciąż się kłócili. Blondyn stał oparty o mur z tak znudzoną miną, jakby był świadkiem kazania wygłaszanego przez księdza. Kolejny krok. Już byłam prawie na normalnej ulicy. Odwróciłam się i zaczęłam biec.
Słyszałam krzyki tych dziwnych typów. Już byłam na mojej ulicy. Jeszcze jakieś sto metrów. Wtedy z impetem wpadłam na coś, a raczej na kogoś. Odbiłam się od niego i już prawie leżałam na ziemi, ale czyjeś umięśnione ramiona nie pozwoliły mi na to. Jace patrzył na mnie hipnotyzującymi, złotymi oczyma. Nie zastanawiając się walnęłam go z całej siły pięścią w twarz. Coś chrupnęło w mojej prawej ręce.
- Ała! - krzyknęłam.
Blondyn puścił mnie, a ja uciekłam. Wiatr szumiał w moich uszach. Jeszcze dwa domy. Już. To tu. Zdyszana wpadłam na korytarz. Szybko wbiegłam po schodach na pierwsze piętro. Gwałtownie zatrzymałam się. Reklamówki z moimi zakupami wypadły mi z rąk. Drzwi do mojego mieszkania były wyważone. Cały salon był zrujnowany. Wszystko powywalane, połamane, poprzewracane. Zaczęło mi szumieć w uszach. Świat zaczął wirować.
- Nie mogę teraz zemdleć - powtarzałam przez zaciśnięte zęby.
Ostrożnie kroczyłam między resztkami mebli. Czy to był napad? Tylko dlaczego nic nie jest zabrane?
- Mamo! To ja Clary! Mamo! Tony! - wrzeszczałam.
Wkroczyłam do kuchni. Ona była trochę mniej zniszczona. Wtedy zobaczyłam znajomą sylwetkę leżącą w kącie kuchni.
- MAMO!!
Podbiegłam do niej. W miejscu gdzie powinno być serce zionęła wielka dziura. Jakby ktoś po prostu wyrwał jej serce. Wybuchnęłam histerycznym płaczem. Jej oczy były zamknięte, a rude włosy rozrzucone wokół twarzy tworzyły aureolę. Można by nawet pomyśleć, że śpi, gdyby nie dziura w piersi.
Uklęknęłam obok niej w kałuży krwi. Zaczęłam ją gładzić po twarzy jedną ręką, bo druga była chwilowo niesprawna.
- Mamo! Mamo. Mamo...
Moje łzy skapywały na jej twarz. Mieszały się z krwią i spływały na podłogę.
- Tony!! - gwałtownie zerwałam się z podłogi.
Biegałam po całym mieszkaniu w poszukiwaniu brata. Nigdzie go nie było.
- Tony. Tony! TONY!!! - zawodziłam.
Jeszcze raz dokładnie przeszukałam wszystkie zakamarki. Sprawdziłam pod łóżkami, każdą szafę. Nie ma go. Nikogo już nie ma. W całym wielkim mieszkaniu jestem tylko ja i trup mojej mamy. Ja też powinnam umrzeć!
Usłyszałam szmer dochodzący ze strychu.
- Tony! - to była pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy.
Jednak to nie były kroki. Tylko bardziej odgłos wleczenia. Cofnęłam się. "Coś" było wleczone po schodach. Za chwilę będzie w domu. Czy to morderca, który wlecze ciało mojego braciszka? Stanęłam przed ciałem mojej mamy. Zasłoniłam ją własnym. Wtedy w drzwiach ukazała mi się.... Twarz? Raczej nie. To było połączenie zmasakrowanego pyska psa z wielkimi zębami aligatora.
Zamknęłam oczy i zaczęłam wrzeszczeć. To koniec. Zostanę zamordowana tuż nad ciałem swojej mamy, a mój brat zniknął. Jeśli jeszcze żyje. Potwór rzucił się w moją stronę. Jego zęby drasnęły moją skórę. Nie skoczył jednak na mnie. Nie zadał ostatecznego ciosu. Rozległ się skowyt. Otworzyłam oczy. Ciało potwora znikało. Po chwili nie było po nim żadnego śladu. W mojej kuchni stał Jace. Właśnie wbiegli Isabelle i szatyn. Zaczęli podchodzić do mnie.
- Zostawcie ją w spokoju! - krzyczałam zasłaniając mamę własnym ciałem. - Zabijcie mnie szybko.
- Wcale nie mamy zamiaru - powiedział spokojnie szatyn.
- C-co?
- Nie mamy zamiaru cię zabijać.
- Czego ode mnie chcecie?! 
- Co tu się stało? - zapytała Isabelle rozglądając się po mieszkaniu.
- Ja... ja... nie wiem - zaczęłam się jąkać. - Jak weszłam to wszystko było porozwalane, a mama... - nie mogłam dokończyć i wybuchnęłam płaczem.
Miałam ściśnięte gardło. Słowa "leżała martwa" nie chciały przez nie się przecisnąć.
- Boże.
- Mój brat - powiedziałam szybko.
- Co z nim? - zapytał Jace.
- Nie ma go nigdzie - wyszeptałam.
- Może nie nocuje dziś w domu?
- On ma tylko sześć lat - warknęłam. - Nigdy nie nocuje u kolegów w środku tygodnia.
Popatrzyli na mnie.
- Kim wy tak w ogóle jesteście? 
- To my powinniśmy zadać to pytanie. Dlaczego nas widzisz?
- Przecież nie jestem ślepa.
- Trzeba powiadomić Hodge'a o tym co tu zaszło. Alec? Isabelle? - zapytał, a oni kiwnęli głowami. - Ja przyprowadzę ją do Instytutu - powiedział, a Isabelle i Alec wyszli.
- Nigdzie nie idę! A szczególnie z wami! - przytuliłam się do ciała swojej mamy, znów łkając.
- Musisz. Jeśli tu zostaniesz to zginiesz tak jak ona - powiedział spokojnie.
- Chcę! Chcę zginąć!! - wrzeszczałam jak opętana. 
- A co z twoim bratem? Kto się nim teraz zajmie? - położył dłoń na moim ramieniu. Nie strzepnęłam jej.
- JA NIE WIEM CZY ON JESZCZE ŻYJE!!! - ryknęłam.
- Cicho... - szepnął Jace przytulając mnie do siebie. Zrobiło mi się cieplej.  - Znajdziemy go.
- A jeśli nie?! - oderwałam się od niego. Przyjemne uczucie ciepła opuściło mnie. - Jeśli nie to wtedy będę mogła się spokojnie zabić?!
- Jeśli nie pójdziesz ze mną dobrowolnie to zabiorę cię siłą.
Złapał mnie za ramiona i stanowczo, acz delikatnie podniósł do góry. Syknęłam. Dotknął miejsca, w które zranił mnie ten stwór.
- Co ci jest? - pytał Jace.
- Ten potwór mnie ugryzł - złapałam się za ramię.
- Czemu nic nie mówiłaś?
- Bo nie bolało!
- Myślałem, że to krew twojej matki - mruknął.
Na wspomnienie mamy moje serce ścisnęło się.
- Pokaż to - powiedział, odrywając rękaw mojej bluzy. Był silny.
Syknął na widok rany.
- Demoniczna trucizna - mruknął pod nosem, ale ja to usłyszałam.
- Demony nie istnieją!
- Tak? W takim razie czym było to co próbowało cię zabić - zapytał, sięgając do swojej kieszeni.
- Nie wiem. Ale na pewno nie demon.
Jace wyciągnął jakąś rurkę z kieszeni. Była grubości wskazującego palca, dłuższa od długopisu.
- Co to? - zapytałam.
- Stela.
- Co?
Blondyn zignorował mnie i chwycił moją lewą rękę.  Czubek steli przytknął do mojej skóry. Zaczął wodzić nią po skórze. Zostawiała po sobie czerwony ślad, który okropnie piekł. Próbowałam wyrwać mu rękę, ale trzymał ją w żelaznym uścisku. Zaczęło mi się robić słabo. Przed oczami pojawiały się coraz większe, czarne plamy. Słyszałam w głowie krzyk mamy. Ostatnie co zobaczyłam to twarz  Jace'a. Potem była już tylko ciemność. W tle rozmywał się mrożący krew w żyłach krzyk mojej mamy.



Kolejny rozdział!
Zapraszam do czytania i komentowania! ;*

7 komentarzy:

  1. Boski rozdział :D
    Uuu... Ta dziura... Trochę drastycznie xD
    Czekam na next ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oo no wreszcie rozdział a tak po za tym to świetny

    OdpowiedzUsuń
  3. Wooow <3<3<3<3<3 ZAJEBISTE<3<3<3<3

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow pisz jak najszybciej kolejny tylko proszę niech to nie będzie tak że ona budzi się w Instytucie w ubraniach Isabelle, bo nie chcę żeby tu powstała druga wersja Miasta Kości.

    OdpowiedzUsuń
  5. Niesamowity! Czekam na next :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny rozdział ;) Już nie moge sie doczekac nastepnego rozdziału. ;). Masz talent ;) Całuski Lily <3 .Kiedy nastepny??

    OdpowiedzUsuń
  7. Mega rozdział. Czekam na nekst. ♥ Julia
    Ps: Pozdrawiam z Krakowa.

    OdpowiedzUsuń