sobota, 30 maja 2015

Rozdział 2.

- Rosie! Czekaj! - krzyczałam, biegnąc za blondynką.
Dogoniłam ją dopiero przed wyjściem z galerii
- Co tym razem zobaczyłaś? - warknęła.
- Co? - zapytałam zaskoczona.
- Może kolejnych nastolatków, których nikt inny nie widzi? - zakpiła.
- O co ci chodzi?
- Clary - spojrzała na mnie - to chyba nie jest normalne, że widzisz kogoś kogo nikt inny nie.
- Czyli uważasz, że jestem nienormalna?! - wybuchnęłam, a kilka osób spojrzało na nas.
- Tego nie powiedziałam!
- Ale tak myślisz!
- Chyba tak. Rzeczywiście uważam, że jesteś nienormalna. Idź się wyśpij i jutro pogadamy. Ok?
- Zachowujesz się jak zwykła suka!
- A ty jak wariatka!
- Wal się Rosie! - rzuciłam.
Odeszłam jak najszybciej w stronę przeciwną niż ona. Cała się gotowałam. Jak ona mogła tak powiedzieć? Zatrzymałam się. A co jeśli ma rację? Rozejrzałam się wokoło. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że idę w przeciwną stronę niż mój dom. Ta droga jest znacznie dłuższa. Nie będę się już wracać, a o tej porze nie mam nawet co liczyć na taksówkę. Szłam ciemnymi ulicami, które przyprawiały o dreszcz. Jedynym światłem w tej okolicy było kilka latarni. Były one w złym stanie i co chwilę gasły.
Zatrzymałam się przed wąską uliczką między dwoma domami, które były od dawna opuszczone. Może jednak zawrócę? Nawet w dzień tu jest strasznie. Teraz było zapewne po dziesiątej. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam.
W wielu miejscach uliczka była tak wąska, że dwie osoby miałyby kłopot z minięciem się. Opuszczone domy wyglądały strasznie w świetle księżyca. Co chwilę obracałam się żeby sprawdzić czy nikt nie idzie. Za każdym razem oddychałam z ulgą. Dochodziłam do miejsca, gdzie z boku uliczki wystawał mały ślepy zaułek, w którym dawniej stały kosze na śmieci. Nagle usłyszałam czyjś głos dobiegający stamtąd. Może się przesłyszałam? Podeszłam bliżej, nasłuchując. Nic. Cisza. Już miałam odchodzić, gdy usłyszałam głos dziewczyny.
- Cholera Jace, mam cały strój w posoce xemona! Nie mogłeś go zabić gdzieś dalej?
Demon? Może tak nazywają swoje ofiary? Trafiłam na morderców. No pięknie. Nie dość, że mama mnie zabije, że się spóźniłam to jeszcze trafiłam na grupę morderców.
- Sorki Izzy - powiedział chłopak, zapewne Jace.
Chciałam jak najszybciej stamtąd uciec. Na palcach szłam obok zaułku. Niestety na moje nieszczęście wpadłam na pudła stojące pod ścianą. Narobiłam przy tym okropnego hałasu.
- Cholera - mruknęłam.
Zaczęłam się podnosić. Wygrzebałam się ze sterty śmieci. Szybko podniosłam się i już miałam uciekać, kiedy usłyszałam głos.
- Nie tak szybko - słyszałam go pierwszy raz.
Powoli obróciłam się w tamtą stronę.
- Widzimy się ponownie - skwitował chłopak o blond włosach.
Rzeczywiście. To ci sami, których widziałam w kawiarni.
- Isabelle chyba psuje ci się naszyjnik - powiedział chłopak o ciemnych włosach.
- To niemożliwe - powiedziała Isabelle.
- Powinien wykrywać Podziemnych i Przyziemnych. I co? Właśnie stoi przed nami najbardziej przyziemna dziewczyna jaką widziałem, a on nawet nie zareagował.
- I jedna z najniższych - zakpił Jace.
- Na pewno się nie zepsuł - upierała się dziewczyna.
Chyba zapomnieli o mojej obecności. Zaczęłam się powoli cofać. Kroczek za kroczkiem. Isabelle i szatyn wciąż się kłócili. Blondyn stał oparty o mur z tak znudzoną miną, jakby był świadkiem kazania wygłaszanego przez księdza. Kolejny krok. Już byłam prawie na normalnej ulicy. Odwróciłam się i zaczęłam biec.
Słyszałam krzyki tych dziwnych typów. Już byłam na mojej ulicy. Jeszcze jakieś sto metrów. Wtedy z impetem wpadłam na coś, a raczej na kogoś. Odbiłam się od niego i już prawie leżałam na ziemi, ale czyjeś umięśnione ramiona nie pozwoliły mi na to. Jace patrzył na mnie hipnotyzującymi, złotymi oczyma. Nie zastanawiając się walnęłam go z całej siły pięścią w twarz. Coś chrupnęło w mojej prawej ręce.
- Ała! - krzyknęłam.
Blondyn puścił mnie, a ja uciekłam. Wiatr szumiał w moich uszach. Jeszcze dwa domy. Już. To tu. Zdyszana wpadłam na korytarz. Szybko wbiegłam po schodach na pierwsze piętro. Gwałtownie zatrzymałam się. Reklamówki z moimi zakupami wypadły mi z rąk. Drzwi do mojego mieszkania były wyważone. Cały salon był zrujnowany. Wszystko powywalane, połamane, poprzewracane. Zaczęło mi szumieć w uszach. Świat zaczął wirować.
- Nie mogę teraz zemdleć - powtarzałam przez zaciśnięte zęby.
Ostrożnie kroczyłam między resztkami mebli. Czy to był napad? Tylko dlaczego nic nie jest zabrane?
- Mamo! To ja Clary! Mamo! Tony! - wrzeszczałam.
Wkroczyłam do kuchni. Ona była trochę mniej zniszczona. Wtedy zobaczyłam znajomą sylwetkę leżącą w kącie kuchni.
- MAMO!!
Podbiegłam do niej. W miejscu gdzie powinno być serce zionęła wielka dziura. Jakby ktoś po prostu wyrwał jej serce. Wybuchnęłam histerycznym płaczem. Jej oczy były zamknięte, a rude włosy rozrzucone wokół twarzy tworzyły aureolę. Można by nawet pomyśleć, że śpi, gdyby nie dziura w piersi.
Uklęknęłam obok niej w kałuży krwi. Zaczęłam ją gładzić po twarzy jedną ręką, bo druga była chwilowo niesprawna.
- Mamo! Mamo. Mamo...
Moje łzy skapywały na jej twarz. Mieszały się z krwią i spływały na podłogę.
- Tony!! - gwałtownie zerwałam się z podłogi.
Biegałam po całym mieszkaniu w poszukiwaniu brata. Nigdzie go nie było.
- Tony. Tony! TONY!!! - zawodziłam.
Jeszcze raz dokładnie przeszukałam wszystkie zakamarki. Sprawdziłam pod łóżkami, każdą szafę. Nie ma go. Nikogo już nie ma. W całym wielkim mieszkaniu jestem tylko ja i trup mojej mamy. Ja też powinnam umrzeć!
Usłyszałam szmer dochodzący ze strychu.
- Tony! - to była pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy.
Jednak to nie były kroki. Tylko bardziej odgłos wleczenia. Cofnęłam się. "Coś" było wleczone po schodach. Za chwilę będzie w domu. Czy to morderca, który wlecze ciało mojego braciszka? Stanęłam przed ciałem mojej mamy. Zasłoniłam ją własnym. Wtedy w drzwiach ukazała mi się.... Twarz? Raczej nie. To było połączenie zmasakrowanego pyska psa z wielkimi zębami aligatora.
Zamknęłam oczy i zaczęłam wrzeszczeć. To koniec. Zostanę zamordowana tuż nad ciałem swojej mamy, a mój brat zniknął. Jeśli jeszcze żyje. Potwór rzucił się w moją stronę. Jego zęby drasnęły moją skórę. Nie skoczył jednak na mnie. Nie zadał ostatecznego ciosu. Rozległ się skowyt. Otworzyłam oczy. Ciało potwora znikało. Po chwili nie było po nim żadnego śladu. W mojej kuchni stał Jace. Właśnie wbiegli Isabelle i szatyn. Zaczęli podchodzić do mnie.
- Zostawcie ją w spokoju! - krzyczałam zasłaniając mamę własnym ciałem. - Zabijcie mnie szybko.
- Wcale nie mamy zamiaru - powiedział spokojnie szatyn.
- C-co?
- Nie mamy zamiaru cię zabijać.
- Czego ode mnie chcecie?! 
- Co tu się stało? - zapytała Isabelle rozglądając się po mieszkaniu.
- Ja... ja... nie wiem - zaczęłam się jąkać. - Jak weszłam to wszystko było porozwalane, a mama... - nie mogłam dokończyć i wybuchnęłam płaczem.
Miałam ściśnięte gardło. Słowa "leżała martwa" nie chciały przez nie się przecisnąć.
- Boże.
- Mój brat - powiedziałam szybko.
- Co z nim? - zapytał Jace.
- Nie ma go nigdzie - wyszeptałam.
- Może nie nocuje dziś w domu?
- On ma tylko sześć lat - warknęłam. - Nigdy nie nocuje u kolegów w środku tygodnia.
Popatrzyli na mnie.
- Kim wy tak w ogóle jesteście? 
- To my powinniśmy zadać to pytanie. Dlaczego nas widzisz?
- Przecież nie jestem ślepa.
- Trzeba powiadomić Hodge'a o tym co tu zaszło. Alec? Isabelle? - zapytał, a oni kiwnęli głowami. - Ja przyprowadzę ją do Instytutu - powiedział, a Isabelle i Alec wyszli.
- Nigdzie nie idę! A szczególnie z wami! - przytuliłam się do ciała swojej mamy, znów łkając.
- Musisz. Jeśli tu zostaniesz to zginiesz tak jak ona - powiedział spokojnie.
- Chcę! Chcę zginąć!! - wrzeszczałam jak opętana. 
- A co z twoim bratem? Kto się nim teraz zajmie? - położył dłoń na moim ramieniu. Nie strzepnęłam jej.
- JA NIE WIEM CZY ON JESZCZE ŻYJE!!! - ryknęłam.
- Cicho... - szepnął Jace przytulając mnie do siebie. Zrobiło mi się cieplej.  - Znajdziemy go.
- A jeśli nie?! - oderwałam się od niego. Przyjemne uczucie ciepła opuściło mnie. - Jeśli nie to wtedy będę mogła się spokojnie zabić?!
- Jeśli nie pójdziesz ze mną dobrowolnie to zabiorę cię siłą.
Złapał mnie za ramiona i stanowczo, acz delikatnie podniósł do góry. Syknęłam. Dotknął miejsca, w które zranił mnie ten stwór.
- Co ci jest? - pytał Jace.
- Ten potwór mnie ugryzł - złapałam się za ramię.
- Czemu nic nie mówiłaś?
- Bo nie bolało!
- Myślałem, że to krew twojej matki - mruknął.
Na wspomnienie mamy moje serce ścisnęło się.
- Pokaż to - powiedział, odrywając rękaw mojej bluzy. Był silny.
Syknął na widok rany.
- Demoniczna trucizna - mruknął pod nosem, ale ja to usłyszałam.
- Demony nie istnieją!
- Tak? W takim razie czym było to co próbowało cię zabić - zapytał, sięgając do swojej kieszeni.
- Nie wiem. Ale na pewno nie demon.
Jace wyciągnął jakąś rurkę z kieszeni. Była grubości wskazującego palca, dłuższa od długopisu.
- Co to? - zapytałam.
- Stela.
- Co?
Blondyn zignorował mnie i chwycił moją lewą rękę.  Czubek steli przytknął do mojej skóry. Zaczął wodzić nią po skórze. Zostawiała po sobie czerwony ślad, który okropnie piekł. Próbowałam wyrwać mu rękę, ale trzymał ją w żelaznym uścisku. Zaczęło mi się robić słabo. Przed oczami pojawiały się coraz większe, czarne plamy. Słyszałam w głowie krzyk mamy. Ostatnie co zobaczyłam to twarz  Jace'a. Potem była już tylko ciemność. W tle rozmywał się mrożący krew w żyłach krzyk mojej mamy.



Kolejny rozdział!
Zapraszam do czytania i komentowania! ;*

wtorek, 26 maja 2015

Rozdział 1.

  Słyszę odgłos otwieranych drzwi. Czyjeś małe stopy cichutko stąpają po drewnianej podłodze mojego pokoju. Mocniej zaciskam powieki, udając, że wciąż śpię. Tony bierze głęboki oddech, nachylając się tuż nade mną. Już otwiera usta, aby mnie wystraszyć. Cóż... Nie dziś. Teraz kolej na mnie.
- BUU! - krzyczę zrywając się z łóżka.
  Mój młodszy braciszek pisnął. Po chwili robi jednak poważną minę. Jakby go to wcale nie wystraszyło. Jeden zero dla Clary.
- Wcale się nie wystraszyłem - mówi szybko.
- Właśnie widziałam jak się NIE PRZESTRASZYŁEŚ - mówię, podkreślając dwa ostatnie słowa.
  Tony robi nadętą minę, pokazuje mi język i odwraca się do mnie plecami. Podnoszę się z łóżka, kucam obok niego i obejmuję w pasie. Oparłam brodę o jego ramię.
- No ej... - szturcham go lekko.
  Nic. Spróbuję z innej beczki.
- Tony? - nie reaguje. - Czyli mam sama zjeść tą wielką czekoladę od wujka Jamesa? - kuszę go. Wujek James tak naprawdę nie jest z nami spokrewniony. Jest kolegą mamy. Kilka razy próbował nas przekonać do zaprzestania nazywania go tak, ale jak widać nie udało mu się.
  Widzę chwilę zawahania w jego bardzo ciemnych oczach. Wzdycham i podnoszę się. Udaję, że wychodzę.
- Daj! - krzyczy Tony rzucając się na mnie.
  Zaczynam go gilgotać. Jego cienki, perlisty śmiech roznosi się po całym domu.
- CLARY!!! TONY!!! NA DÓŁ! - krzyczy mama z kuchni.
- Oho... - mruczę. - Co znowu zrobiłeś? - pytam brata.
  Spogląda na mnie zaskoczony.
- Ja??? Nic. Ty coś pewnie zrobiłaś. Znowu uciekłaś ze szkoły? 
- Już nie uciekam ze szkoły - prostuję.
- A wczoraj z Rosie? A... - nie dokańcza, bo zakrywam mu usta dłonią. 
- Idź do mamy na dół. Ja zaraz zejdę. No wypad, chcę się ubrać - poganiam go.
  Rusza w stronę drzwi. Jednak odwraca się w moją w moją stronę. Spoglądam na niego pytająco.
- Ale dasz mi tej czekolady? - pyta, a ja wybucham śmiechem.
- Dam.
  Tony wychodzi zamykając - odpowiedniejsze byłoby tu słowo "trzaskając", ale nie będę się czepiać - drzwi. Podchodzę do szafy stojącej w rogu i wyciągam z niej czarne legginsy i szarą bluzę z napisem : "Be my Romeo". W pośpiechu biorę prysznic i zakładam ubrania. Rozczesuję włosy i nakładam lekki make-up. Zbiegam po schodach na dół. Zatrzymuję się przed drzwiami kuchni. Mama rozmawia z kimś przez telefon.
- Wiem... Wiem, że miałam być w tamtym tygodniu... Jutro lub pojutrze przyprowadzę ich... Magnusie, proszę... Jeszcze nie są gotowi... Powiem im w swoim czasie... Dziękuję... Do zobaczenia. - mama odkłada słuchawkę.
  Stoję wstrząśnięta pod ścianą. Z kim mama rozmawiała? Kogo i gdzie przyprowadzi? Mnie i Tony'ego? Jaki Magnus? Na co nie jesteśmy gotowi? Po chwili wahania wchodzę do kuchni. Mama spogląda na mnie podejrzliwie. Między jej zielonymi - zupełnie takimi samymi jak moje - oczami pojawia się zmarszczka.
- Ile z tego słyszałaś? - pyta wskazując telefon, który wciąż ściskała w dłoni.
- Nic - kłamię.
- Kiedy indziej ci wyjaśnię.
  W tym momencie do kuchni wbiega Tony. Krzyczy i piszczy jak prawdziwy Indianin. Biega wokół mnie i mamy. Na jego twarzy widać ślady po czekoldzie.
- Stój! - zatrzymuję go. - Zjadłeś całą czekoladę - mówię z wyrzutem.
- Nie.
- Nie kłam!
- Ty kłamiesz!
- MAMOOO!!! - krzyczymy jednocześnie.
- Anthony i Clarisso Fray proszę się natychmiast uspokoić! - poucza mama.
  Tony pokazuje mi język. Odwzajemniam ten jakże uroczy gest. Ucieka, a jego bardzo jasne blond włosy radośnie podskakują. Zajmuje miejsce przy stole. Ja siadam na na swoim miejscu - po prawej stronie mamy i naprzeciwko Tony'ego. Sięgam po tosta i smaruję go dżemem. Biorę pierwszy kęs. Obrzucam wzrokiem moją małą rodzinkę. Tony wyjada palcem dżem ze słoika. Ma całą buzię ubrudzoną. Napotyka mój wzrok. Uśmiecha się tryumfalnie i oblizuję. Spoglądam na niego z obrzydzeniem. Mama patrzy gdzieś w bok.
- Dlaczego nas wołałaś? - pytam.
- Chciałam porozmawiać o waszym zachowaniu.
  Ups... Tony tryumfuję, a ja mam ochotę zapaść się pod ziemię. Blondyn zakłada ręce za głowę. Spuszczam głowę.
- I tu nie chodzi mi tylko o Clary - dodaje.
  Ha! Nie tylko ja oberwę. Z uśmiechem patrzę na Anthony'ego. Uśmiech powoli znika z jego twarzy.
- Jest mi wstyd za wasze zachowanie. Tony dlaczego wczoraj biłeś się z Dickiem?
- Ale to on zaczął!
- Dość - mama unosi rękę. - Nie obchodzi mnie kto zaczął. Masz go dzisiaj przeprosić. Zapytam jego mamy czy to zrobiłeś, więc nie kombinuj. A ty co masz mi do powiedzenia? - zwraca się do mnie. 
- Przepraszam, że uciekłam z lekcji - wybąkuję.
- Mam nadzieję, że to się nie powtórzy.
- Nigdy - obiecuję.
  W tym samym dostaję SMS-a. Wyciągam telefon z kieszeni i odczytuję go.
Rosie : Idziemy gdzieś dzisiaj po szkole? 
Ty : Na przykład? 
Rosie : No nie wiem. Może na zakupy? Albo do tego klubu za rogiem?
  Wątpię żeby mama się zgodziła, ale warto spróbować.
- Mamo?
- Tak?
- Mogę iść gdzieś po szkole z Rosie? - próbuję robić słodkie oczka.
- Nie.
- Mamo proszę...
- Wrócisz przed ósmą?
- Tak. Obiecuję - mówię. Pod stołem krzyżuję dwa palce.
- Niech będzie - wzdycha.
  Zrywam się z miejsca i przytulam mamę. Odpisuję "tak" Rosie.
- Ja chcę iść z Clary! - krzyczy Tony.
- Nie! - mówię.
- Mamo ja chcę iść z Clary!
- Nie - powtarza mama.
  Kończy się tak jak zwykle : Tony wybucha płaczem, a mama przez pół godziny go uspokaja. Wychodzimy z domu spóźnieni. Przez całą drogę nie odezwał się do mnie słowem. Idzie ze spuszczoną głową, smętnie szurając nogami. Kiedy odprowadzam go do szkoły nie odpowiada na moje "pa".
  Do szkoły docieram spóźniona dobre piętnaście minut. Biegnę pod właściwą klasę. W tym wypadku matematyczną. Delikatnie pukam i wchodzę.
- Przepraszam za spóźnienie. Musiałam odprowadzić brata do szkoły - mówię na jednym wydechu.
  Pan Waters leniwie podnosi wzrok. Zapisuje coś w dzienniku.
- Następnym razem proszę wychodzić wcześniej z domu panno Fray - obdarza mnie zimnym uśmiechem. - Proszę zająć miejsce.
  Opadam na krzesło obok blondynki o błękitnych oczach. Rosie podsuwa mi swój zeszyt, żebym przepisała temat i pokazuje ćwiczenia do zrobienia.
- To gdzie idziemy w końcu? - szepczę rozwiązując zadanie z trygonometrii.
- A gdzie byś chciała? - pyta. - Pokaż jak zrobić to zadanie - nie czekając na moje pozwolenie odwraca mój zeszyt w swoją stronę i zaczyna spisywać. Cała Rosie...
- Może na zakupy? - proponuję.
- Okej - oddaje mi zeszyt. - Podobno w tej galerii w centrum mają promocje.
  Cały dzień mija bardzo szybko. Nim się spostrzegłam już szłam ramię w ramię z Rosie w stronę pobliskiej galerii. Weszłyśmy do sklepu z odzieżą.
- Hej Callum - zagruchała słodko Rosie do kasjera.
  Zrobiłam wielkie oczy, a ona machnęła ręką, szepcząc : "Później ci powiem". Wzruszyłam ramionami. Złapałam w dłonie pierwsze lepsze bluzki i ruszyłam w stronę przebieralni. Wzięłam dwie z nich : czarną bokserkę i niebieską tunikę. Rosie kupiła przynajmniej trzy razy tyle co ja.
  Po kilku godzinach zakupów miałam dość.
- Wystarczy! Chodźmy na kawę.
 Rosie w żadnym stopniu nie wyglądała na zmęczoną. Weszłyśmy do kawiarni i zajęłyśmy dwa miejsca najbardziej oddalone od innych. Zamówiłyśmy po dużej latte'. W małej, ale ładnie urządzonej kawiarni było niewielu klientów. Przy barze siedziała jakaś młoda kobieta czytająca wczorajsze wydanie "Timesa". Przy stoliku w drugim kącie sali siedziała paczka przyjaciół. Na oko w naszym wieku. Najbliżej okna siedziała czarnowłosa dziewczyna o szczupłej, bladej twarzy. Obok niej siedział chłopak bardzo do niej podobny. Miał tak samo jak ona ciemne oczy. Może to jej brat? Nachylał się właśnie i mówił coś blondynowi. Cholernie przystojnemu blondynowi. Był umięśniony. Jego oczy miały barwę płynnego złota. Wszyscy troje ubrani byli w czarne skórzane ciuchy. Poczułam się wyjątkowo mało atrakcyjna. 
- Co ty na to Clars? - zapytała mnie Rosie.
  Popatrzyłam na nią nieobecnym wzrokiem.
- Ale na co? - zapytałam kątem oka zerkając na przyjaciół. Było coś w nich mrocznego i niepokojącego.
- Nie słuchałaś mnie.
- Przepraszam. Zapatrzyłam się.
- Na co? - blondynka podążyła za moim wzrokiem. Zrobiła zdziwioną minę. - Podziwiasz stolik i puste krzesła?
  Tym razem to ja popatrzyłam na nią zdziwiona.
- Puste?
- Clary tam nikogo nie ma! - powiedziała Rosie. Trochę za głośno, bo trójka przyjaciół odwróciła się w naszą stronę.
  Blondyn popatrzył na mnie. Zawstydzona opuściłam wzrok, pozwalając by moje płomienne rude włosy opadły na twarz.
- Ciszej! - syknęłam. - Przecież tam siedzą ludzie. Trójka. Dwóch chłopaków chyba starszych od nas i dziewczyna w mniej więcej naszym wieku.
  Rosie jeszcze raz odwróciła się w ich stronę. Pokręciła głową.
- Myślę, że powinnyśmy wracać do domu - powiedziała przerażona.
  Nie rozumiem o co jej chodzi! Przecież tam siedzi ten przystojny blondyn. Jeszcze raz zerknęłam na nich. Blondyn szeptał coś przyjaciołom i w pewnym momencie wskazując na nas. Może naprawdę zwariowałam? Dlaczego ja ich widzę, a Rosie nie?
- Może masz rację... Która godzina? - zapytałam.
- Wpół do dziesiątej.
- Co?! Cholera. Miałam być w domu o ósmej - powiedziałam.
  Szybko zapłaciłyśmy i wstałyśmy z miejsc. Kiedy przechodziłam obok stolika trójki przyjaciół czułam na sobie ich wzrok. Popatrzyłam na nich. Oni spojrzeli na siebie wstrząśnięci.
- Clary chodź! - zawołała Rosie.
- Idę - mruknęłam.
  Wyszłam z kawiarni z dziwnym przeświadczeniem, że wcale nie zwariowałam. 


Rozdział 1. krótki, ale mam nadzieję, że się spodoba.
Pozdrawiam gorąco i proszę o Wasze szczere opinie. 

poniedziałek, 25 maja 2015

Prolog

Byłam zwyczajną nastolatką. Miałam normalną, kochającą rodzinę. 
Wszystko zmienia się nie tak dawno po moich szesnastych urodzinach. 
Kiedy pewnego dnia wracam do domu to...
Już go nie ma. Zamiast niego zastaję ruinę. 
Moja mama leży martwa na podłodze. W jej piersi zionie wielka dziura. 
Mój młodszy brat zniknął...
Kto i gdzie go porwał? 
Przed śmiercią z rąk demona ratuje mnie tajemniczy blondyn. 
Kim jest i jaką tajemnicę skrywa?
Trafiam do miejsca pełnego osób walczących z demonami. 
Czy mogę im ufać?
I ostatnie, najważniejsze pytanie :
KIM JESTEM JA?



Oto prolog! 
Zapraszam do komentowania i czytania! :)