wtorek, 9 lutego 2016

Rozdział 7.

Nagle gwałtownie zatrzymałam się.
Nie.
Nie mogę się poddać. Nie znowu.
Poczułam jak ktoś złapał mnie za ramiona i odciągnął do tyłu. Odruchowo zaczęłam się szarpać.
- Clary! - usłyszałam z oddali krzyk Rosie.
- Co ty próbowałaś zrobić? - syknął mi do ucha Jace.
Szczelnie otulił mnie ramionami przez co nie mogłam się ruszyć choćby o milimetr. Mój drżący oddech powoli uspokajał się. Poddałam się i opadłam bezsilna w ramionach blondyna.
- Clars - Rosie podbiegła i złapała moją twarz w swoje dłonie. Cała się trzęsła, a w jej oczach lśniły łzy. - Dlaczego Clary? Obiecałaś to mi, Tony'emu i swojej mamie. Dlaczego znowu Clary? Obiecałaś... - wyszeptała.
- Znowu?! - krzyknął Jace.
- Nie chciałam się zabić! - krzyknęłam. - Nie mogłam... - wyszeptałam.
- Jace możesz nas zostawić same? - poprosiła. - Proszę - dodała, gdy zobaczyła jak blondyn otwiera usta żeby coś powiedzieć.
Chłopak nie powiedział już nic. Puścił mnie i poszedł. Nie miałam odwagi nawet na niego spojrzeć.
Musiałam usiąść, bo bałam, że nie ustoję na nogach. Rose opadła obok mnie. Miałam wielką ochotę ją przytulić chociaż oszukiwała mnie przez cały czas. Ona jedyna tak naprawdę mnie znała.
- Clary... Obiec...
- Rose - przerwałam jej. - Wiem, że obiecałam. Hodge powiedział mi o pogrzebie mamy. I po prostu... Przez te kilka dni wmawiałam sobie, że ona żyje. To był sposób na utrzymanie snu na jawie. I nagle muszę się z nią pożegnać i pogodzić z tym. Nie potrafię. I jeszcze okazało się, że nie jesteś tą osobą, za którą się podawałaś. Pomyślałam, że nie mam już nikogo. - Czułam jak po policzkach ciekną mi łzy. - Chciałam, ale pomyślałam o Tony'm. Zobaczyłam jego twarz przed oczami. Nie mogę go zostawić. Muszę go chronić. On żyje i ma tylko mnie. - Patrzyłam przed siebie. - Ale powiedz mi dlaczego mnie okłamywałyście?
- Ja... Clary... Pamiętasz jak się poznałyśmy?
Oczywiście, że pamiętam. Kiwnęłam głową.
- To było tuż po jego śmierci - powiedziała.
Zadrżałam. Nie chcę o tym mówić. Schowałam twarz w dłonie i pokręciłam głową.
- Rosie, nie, proszę.
- Clary - położyła mi dłoń na ramieniu i ścisnęła. - Ja wiem, że to boli, ale to jedyny sposób żebyś zrozumiała. Okej?
- Okej.
- Twoja mama martwiła się o ciebie. Pamiętasz tamten dzień? - spojrzała na mnie.
Jakże mogłabym zapomnieć? Kiwam tylko głową, bojąc się słabości swojego głosu.
- Co pamiętasz?
- Światło - wychrypiałam. - Szliśmy razem... Było ciemno... Wtedy pojawiło się światło... Samochód... Simon... O-on mnie odepchnął... Uderzyłam się w głowę i zemdlałam... Obudziłam się w szpitalu i mama powiedziała, że Simon... Że on... - nie byłam już w stanie powiedzieć ani słowa. Moje nigdy niezagojone serce znów zostało rozerwane na strzępy. Każdej nocy wszystko wracało i niszczyło mnie, nie pozwalając starym ranom się zabliźnić.
- Clary spójrz na mnie. Clary...
Podniosłam głowę.
- Muszę ci coś powiedzieć, ale obiecaj, że wysłuchasz do końca. Obiecujesz?
- Obiecuję - szepnęłam i znów opuściłam głowę.
- To nie był samochód.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
- Więc co? Może to sobie wymyśliłam? Może mi się przyśniło? - krzyknęłam.
- Spróbuj sobie przypomnieć - złapała mnie za ramiona i potrząsnęła. - Skup się. Co pamiętasz?
Zamknęłam oczy. Nagle miałam wrażenie, że coś w moim umyśle przeskoczyło. Byłam znowu w tym parku. W tamtą koszmarną noc. Ale wszystko było inaczej.
Szliśmy z Simonem. Przepychaliśmy się. Śmiał się ze mnie, bo moje przepychanie nie ruszało go prawie z miejsca. Nagle pojawiło się światło. Ale nie pochodziło z reflektorów samochodu. Widać było czyjąś sylwetkę. Wyglądało jakby ktoś trzymał to światło w ręce. Ruszył w naszą stronę. To był mężczyzna. Simon krzyknął moje imię i odepchnął mnie. Poleciałam na trawę i uderzyłam głową w kamień, ale nie straciłam przytomności. Widziałam. Simon mówił coś, wyciągnął ręce przed siebie. Ten mężczyzna wyciągnął miecz z kieszeni i po prostu wbił go w pierś Simona. Byłam zbyt zaskoczona żeby krzyknąć. Przyjaciel odwrócił głowę w moją stronę. "Uciekaj", szepnął. I upadł. Mężczyzna wyciągnął miecz, otarł krew w rękaw kurtki i ruszył w moją stronę. Próbowałam się czołgać. On był coraz bliżej. Stanął nade mną, a na jego twarzy tkwił triumfalny uśmiech. "Nie zrobię ci krzywdy, zabronione", powiedział. Spojrzałam na Simona. Umrę razem z nim. Zamknęłam oczy i wyciągnęłam ręce przed siebie jakby to w czymś miało pomóc i wtedy buchnęło z nich światło. Mężczyzna stanął w płomieniach. Wrzeszczał. A ja robiłam się coraz słabsza. Czarne plamy coraz gęściej pojawiały się przed moimi oczami. W końcu było już całkiem ciemno. I strasznie zimno.
Z cichym okrzykiem otworzyłam oczy. Zielone oczy Rosie z oczekiwaniem patrzy na mnie.
- To był mężczyzna, on zabił Simona. Ale dlaczego ja o tym nie pamiętałam?
- Dzięki czarom wszyscy myśleli, że to wypadek. Twoja mama pomyślała, że to sprawka Valentine'a. Chciał ciebie. Twoja mama już wcześniej, gdy tylko uciekłyście od niego zablokowała ci Wzrok. Potem Tony'emu kiedy tylko się urodził. Tamten mężczyzna chciał ciebie, a Simon mu przeszkadzał, więc go... usunął. Najprawdopodobniej nie nałożył czaru, dlatego go widzieliście. Twoja mama wymazała ci pamięć i podobnie jak reszta myślałaś, że to wypadek.
- Ale skąd ty...
- Poczekaj - przerwała mi. - Twoja mama bała się o ciebie, więc zgłosiła się do Instytutu z prośbą o pomoc. Chciała żeby ktoś cię pilnował. Była dość sławna, więc za jej zasługi dla Świata Cieni zgodzili się. Wybrano mnie - uśmiechnęła się. - Ale naprawdę cię polubiłam. Byłaś moją przyjaciółką. Mam nadzieję, że nadal będziesz.
- Ale... Ja... Więc to wszystko... to znaczy nasze pierwsze spotkanie było zainscenizowane?
Sama chyba nie wierzyłam w to wszystko.
- Tak. Wtedy w tej kawiarni... Nie powinnaś ich widzieć. Zaraz po tym jak się rozstałyśmy zadzwoniłam do niej, ale nie odbierała. Chciałam jej powiedzieć, że czar nie działa. Potem dowiedziałam się, że demon napadł na wasze mieszkanie. Myślałam, że wszyscy zginęliście. Kilka godzin temu dostałam wiadomość, że mogę na stałe wracać do Instytutu. Więc jestem - wyrzuciła ręce w górę.
- Zdajesz sobie sprawę, że to brzmi niedorzecznie?
- Wiem Clars. Ale musisz uwierzyć - przytuliła się do mnie. Po chwili wachania zrobiłam to samo. - Musisz uwierzyć - powtórzyła Rose.
Siedziałyśmy na dachu Instytutu. Słońce właśnie powoli znikało za widnokręgiem.
- Wracamy? - zapytała Rosie.
- Ja... - urwałam. - Dobrze - westchnęłam.
Wstałyśmy, otrzepałyśmy spodnie i powoli zeszłyśmy po schodach. Szybko poszłyśmy do mojego pokoju. Stanęłam przed lustrem w łazience. Zmyłam cały makijaż, a raczej jego resztki, które razem ze łzami spłynęły po mojej twarzy.
Kiedy wróciłam do pokoju Rosie siedziała na moim łóżku. W rękach trzymała zdjęcia, które przyniosłam z domu.
- Skąd je masz? - machnęła zdjęciem.
- Byłam z... O mój Boże, Jace - schowałam twarz w dłonie. - Pewnie uznał mnie za wariatkę. A co jeśli powiedział wszystkim?
- Jace taki nie jest - Rose w ciągu jednej sekundy stanęła przede mną.
- Muszę mu wszystko wyjaśnić, że ja nie chciałam...
I nim Rose choćby otworzyła usta wybiegłam z pokoju.



sobota, 22 sierpnia 2015

LBA i TAG

To pierwsze LBA na tym blogu, a moje pierwsze TAG w ogóle. Bardzo dziękuję Veronice Hunter i Natalii Szarej. Dziękuję! <3

Pytania od Veroniki Hunter:
1. Co czujesz publikując nowy post na swoim blogu?
Najpierw obawę, że rozdział nie przypadnie Wam do gustu, ale kiedy widzę Wasze komentarze to jestem najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemii. <3
2. Kim byś chciał/a zostać w przyszłości? Dlaczego?
Antropologiem. Powód jest dość prosty - kocham "Kości" i jakoś się zainspirowałam.
3. Co cię inspiruję, że dostajesz nowych pomysłów?
Ludzie, których codziennie mijam na ulicy, sytuacje, które mi się przydarzają, po prostu życie.
4. Wyobrażasz/planujesz sobie czasami fabułę ostatniego rozdziału twojego bloga?
Ostatni rozdział mam już mniej więcej zaplanowany, więc tak.
5. Jak wpadłaś na pomysł, aby zacząć pisać opowiadanie?
Tak właściwie to zainspirowała mnie moja kuzynka, której dałam do przeczytania "Miasto Kości" i wtedy jakoś pomyślałam, że czemu nie mogłabym napisać własnej wersji "Miasta Kości"? A dalej to jakoś samo się tak potoczyło.
6. Twój ulubiony owoc?
Arbuz.
7. Ulubiony przedmiot szkolny?
Chemia.
8. Pisanie to twoja pasja czy hobby?
Pasja.
9. Jakiej piosenki teraz najczęściej słuchasz?
Mam takich sześć (przepraszam, ale nie mogę wybrać tylko jednej). :D
Szymon Chodyniecki - Sam Na Sam
Ewa Farna - Rutyna
Marta Bijan - Say Something (cover)
Fall Out Boy - Centuries
John Legend - All Of Me
Mateusz Śniechowski - Powiedz Mi
10. Jak wygląda według ciebie idealna randka?
Ja kieruję się zasadą "nie ważne gdzie, ważne z kim". Ale jeśli miałabym już mówić o wymarzonej randce to przy świecach, tylko we dwoje.
11. Jak oceniasz siebie jako pisarkę w skali 1-10?
Mam nadzieję, że zasługuję na 6-7.

Pytania od Natalii :
1. Co sądzisz o mojej twórczości? Masz jakieś uwagi, czy rady?
Masz bardzo ciekawy i orginalny pomysł na opowiadanie. Moją jedyną uwagą jest to, że czasem pojawiają się błędy interpunkcyjne i ortograficzne, ale nie będę się czepiać, bo każdy ma do tego prawo.
2.Kiedy masz urodziny?
11 lutego
3.Jakie jest twoje największe marzenie?
Spotkać Ewę Farną, Martę Bijan i Birdy. To ostatnie jest nie do spełnienia... :c
4.Gdybyś miał/a jutro umrzeć co chciałbyś/chciałabyś wcześniej zrobić?
Spędzić czas z rodziną.
5. Jaka jest twoja ulubiona potrawa?
Pierogi :D
6.Jaki masz kolor oczu?
Zielone.
7. Masz jakieś pasje oprócz pisania? Jeśli tak, to jakie?
Fotografowanie.
8.Kim chciałbyś/chciałabyś zostać w przyszłości?
Antropologiem.
9. Bez czego nie wyobrażasz sobie życia?
Bez rodziny.
10.Jaki jest twój ulubiony smak lodów?
Czekoladowe.
11.Opisz siebie w 5 słowach.
Wyrozumiała, spokojna(zazwyczaj), przyjacielska, melancholijna, miła.

TAG

1.Wolisz czytać trylogię, czy powieści jednotomowe?
Trylogię.
2.Wolisz czytać autorki czy autorów?
Nie ma to dla mnie znaczenia.
3.  Empik czy księgarnie internetowe?
Empik.
4. Wolisz ekranizację typu film czy typu serial?
Zależy. Ale chyba serial.
5.Wolisz czytać pięć stron dziennie czy pięć książek tygodniowo?
Pięć książek tygodniowo.
6.Wolisz być recenzentem czy autorem?
Autorem.
7.Wolisz w kółko czytać dwadzieścia książek, czy sięgać po nowe?
Sięgać po nowe.
8.Wolisz być bibliotekarzem czy sprzedawcą książek?
 Bibliotekarzem .
9. Ulubiony typ literatury czy wszystko poza?
Ulubiony.
10.Książka fizyczna czy e-book?
Książka fizyczna.


Moje pytania do LBA :
1. Gdybyś mogła/mógł posiadać jedną wyjątkową umiejętność, jaka to by była?
2. Rodzina czy przyjaciele?
3. Ostatnia książka, przy której płakałaś/eś?
4. Ulubiony cytat.
5. Ulubiona książka.
6. Twoja największa zaleta?
7. Co zabrałabyś/zabrałbyś na bezludną wyspę?
8. Ile masz lat?
9. Największe marzenie?
10. Co Cię inspiruje?
11. Na jakiej planecie chciałabyś/chciałbyś mieszkasz?

Pytania do TAG są takie same.

Nominuję do TAG i LBA :
1. http://daryaniola-innahistoria.blogspot.com
2. http://daryaniolacityofangels.blogspot.com
3. http://jucy123.blogspot.com
4. http://piekielnaopowiesc.blogspot.com
5. http://bo-kochac-to-niszczyc.blogspot.com
6. http://miasto-walki.blogspot.com
7. http://nowe-zycie-clary-morgnstern.blogspot.com
8. http://all-of-mexx.blogspot.com
9. http://daryaniolamilosctowszystkocomamy.blogspot.com
10. http://tears-of-two-broken-angels.blogspot.com
11. http://wszystkokiedysupada.blogspot.com

niedziela, 9 sierpnia 2015

Rozdział 6.

Dziewczyna patrzyła na mnie bardzo zaskoczona. Cóż, ja też byłam NIECO zdziwiona.
- C-Clary? - wyjąkała.
- Ale jak to? To wy się znacie? - Isabelle złapała się za głowę.
- Chyba jednak nigdy się tak naprawdę nie znałyśmy - wysyczałam.
- Nie rozumiem - wtrąciła Denebelle.
- Pamiętasz jak mówiłam ci, że mam przyjaciółkę imieniem Rosie?
Den kiwnęła głową.
- To jest moja przyjaciółka. Rosie Night.
Denebelle i Isabelle patrzyły na mnie zaskoczone. Rosie spoglądała na swoje buty.
- Więc to Clary jest tą Przyziemną? - Izzy zwróciła się do Rosie.
- Yhym... - mruknęła.
- Świetnie! Wprost cudownie! - wyrzuciłam ręce w górę. - Mój mózg został wyprany, moja mama nie żyje, mój brat został porwany, a na dodatek okazuje się, że moja przyjaciółka cały czas mnie oszukiwała.
Mój głos drżał coraz bardziej. Wzięłam głęboki oddech. Czułam jak pod powiekami zbierają mi się łzy.
Nie mogę się rozpłakać.
- Clary... - zaczęła łagodnie Rosie. - Ja... - Nie. Chcę. Tego. Słuchać. - wycedziłam przez zęby.
- Pozwól mi wytłumaczyć...
- Nie ma czego tłumaczyć. Ty wiedziałaś, prawda? Od samego początku razem z mamą mnie okłamywałyście.
Czułam zbierające się pod powiekami łzy. Jeśli zostanę tu dłużej, rozpłaczę się. Odwróciłam się i wybiegłam z kuchni. A raczej taki miałam zamiar, bo zderzyłam się z czymś twardym.
- Clary co się stało? - pytał David, bo to właśnie z nim się zderzyłam.
Spojrzałam w jego błękitne oczy. Widziałam w nich troskę. Odsunęłam się od niego.
- Przepraszam.
- W porządku. Co się stało? - ponowił swoje pytanie.
Nie odpowiedziałam mu tylko wyminęłam go i wybiegłam po schodach. Trzasnęłam drzwiami i rzuciłam się na łóżko.
Czy to możliwe jest żeby w ciągu kilku chwil cały świat zawalił się nam na głowę? Czy to możliwe stracić w ciągu kilku dni wszystkie osoby, które się kochało?
Leżałam i wpatrywałam się w sufit. Ta cisza mnie przytłaczała. Nie mogłam jej znieść. Sięgnęłam po iPoda, podłączyłam słuchawki i włączyłam muzykę.
"Oh lights go down. In the moment we're lost and found. I just wanna be by your side. If these wings could fly. For the rest of our lives."
Wyjęłam słuchawki z uszu.
"Chcę tylko być przy Tobie"
Ktoś pukał do drzwi.
- Rosie, nie chcę z tobą rozmawiać - powiedziałam, odwracając się tyłem do drzwi.
Drzwi otworzyły się.
- Jako, że nie jestem Rosie, pozwoliłem sobie wejść.
Spojrzałam na blondyna. Usiadł obok mnie na łóżku.
- Wszystko w porządku? - zapytał, kładąc dłoń na mojej nodze.
Spojrzałam na niego wzrokiem, który mówił: "serio?".
- Okej, głupie pytanie - Jace uniósł ręce w geście poddania.
- Trochę - przytaknęłam.
- Co się stało w kuchni?
- Nie chcę o tym rozmawiać.
- Rozumiem.
Powiedział to tonem, jakby naprawdę doskonale rozumiał. Ale nie mógł, prawda?
- Ale jakby co wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć?
Naprawdę?
- Tak wiem, Jace. Dziękuję.
Położyłam swoją dłoń na jego.
- Twoja dłoń wydaje się taka mała - stwierdził Jace, marszcząc brwi.
Rzeczywiście. Moja dłoń kończyła się tam gdzie zaczynały się jego ostatnie paliczki. Jego palce były szczupłe i smukłe, jak dłonie pianisty. Moja dłoń wydawała się niezwykle blada w porównaniu z dłonią blondyna. Chciałam zabrać dłoń, ale Jace ujął ją i pokrzepiająco uścisnął.
- Posuń się.
Posunęłam się na kraniec łóżka. Jace położył się na wznak, zakładając ręce nad głową. Nasze ramiona i nogi stykały się.
- Zagrajmy w grę - powiedział patrząc mi w oczy.
- Jaką?
- Zadajemy sobie pytania.
- Okej. Mogę zacząć? - zapytałam.
- Pewnie.
Podsunęłam się wyżej na łóżku. Oparłam głowę o wezgłowie.
- Więc... Dlaczego jesteś dla mnie taki miły?
Spojrzałam na Jace`a. Patrzył na ścianę. Po chwili jego złociste tęczówki znów się we mnie wpatrywały.
- Cóż... Zrozumiałem, że na początku byłem dla ciebie chamski. Chciałabym to naprawić, bo jesteś piękną i mądrą osobą, a nie chcę się z tobą kłócić.
On naprawdę uważa, że jestem piękna?
Poczułam jak ciepło wkrada się na moje policzki.
- Poza tym wiesz, nie chciałem mieć cię za wroga. Masz mocny cios.
- Przepraszam - wybąkałam.
- Nic się nie stało. Nie dziwię ci się. W końcu gdyby mnie zaatakował jakiś obleśny typ...
- Nie jesteś obleśny - przerwałam mu.
- Wiem - wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Ale zawsze miło to słyszeć.
Dałam mu kuksańca w bok.
- Teraz moja kolej. Dlaczego tak zareagowałaś na widok Rosie?
- Przez ostatnie dwa lata uważałam ją za przyjaciółkę. Chodziłyśmy razem do szkoły, dzieliłyśmy jedną ławkę, nocowałyśmy u siebie, a teraz okazuje się, że to wszystko było jednym, wielkim kłamstwem. Kłamała na każdym kroku. Teraz już nie wiem co w moim życiu było prawdą, a co kłamstwem. Teraz ja. Który z twoich przyjaciół jest ci najbliższy?
- Myślę, że żaden nie jest ważniejszy czy mniej ważny. W różnych sytuacjach każdy z nich dla mnie podporą. Nigdy nie miałaś wrażenia, że nie pasujesz do tamtego świata, że jesteś inna?
- Czasami miałam wrażenie, że tam nie pasuję. Ale nie mówię o tym, że czułam się wyjątkowa, tylko po prostu inna niż pozostali. Tylko Rosie mnie rozumiała - westchnęłam. - Ile osób tak właściwie mieszka tutaj?
- Trzynaście - odpowiedział po chwili.
- Ale jak?
Jak liczyłam to mi ciągle wychodziło dziesięć.
- Jeszcze rodzice i brat Isabelle i Aleca.
- Gdzie oni teraz są?
- W Idrisie. Clave ma teraz zebranie i Lightwoodowie muszą na nim być. Wzięli ze sobą Maxa.
- On się nie musi uczyć?
- Ma dziewięć lat. Nauka jest obowiązkowa od jedenastu do osiemnastu lat. Później Clave decyduje gdzie masz mieszkać w Idrisie czy gdzieś indziej.
- Tony by się ucieszył. Nie lubił chodzić do przedszkola.
- Jaki on jest?
- Bardzo trudno jest mu zaufać ludziom i jest tylko kilka osób, ktorym w pełni ufa. Jak to sześcioletni chłopiec lubi samochody, kreskówki. Od dziecka marzy żeby pójść do Disneylandu. Jego ulubionym super bohaterem jest Spider - Man. Ma bardzo ciemne oczy i jasne włosy, prawie białe. Jest strasznie hałaśliwy - przerwałam. - I cholernie mi go brakuje - wyszeptałam.
- Ej, głowa do góry. Znajdziemy go. I zabierzemy do największego Disneylandu, okej?
Uśmiechnęłam się.
- Okej. Wspomniałeś coś o Clave, kim są? I o Idrisie?
- Idris to kraj Nocnych Łowców. Nie ma go na mapach Przyziemnych. Jest tam tylko jedno miasto, stolica - Alicante. To najpiękniejszy kraj na świecie. Clave jest czymś w rodzaju rządu. Zarządzają krajem, pilnują porządku.
- Mieszkałeś tam kiedyś? Znaczy w Idrisie.
- Tak. Tam się urodziłem. Ale czternaście lat temu Clave zesłało nas do Nowego Jorku.
- Isabelle, Aleca, Denebelle i resztę też?
- Nie wszystkich. Lenny i Dante mieszkają tu od urodzenia. Lightwoodowie, cóż... tylko Alec urodził się w Idrisie. Jak był niemowlakiem zostali przydzieleni do kierowania tutejszym Instytutem. Hodge dołączył do nich później. Po jakiejś bitwie został ciężko ranny i nie był w stanie wrócić całkowicie do zdrowia. Więc zesłali go tutaj, żeby pomógł Maryse i Robertowi. Moja rodzina, rodzina Denebelle i Davida oraz rodzina Michaela i Emmy zostały zesłane w tym samym czasie.
- Mówiłeś, że uczycie się dla osiemnastu lat, a później co?
- Clave wysyła nas tam gdzie jesteśmy najbardziej potrzebni. To ostatni rok Aleca, Lenny`ego i Michaela.
- Kiedy się urodziłeś?
- 30 listopada.
- To już za miesiąc. Już wiem co ci kupię na urodziny.
- Co?
- Koszulkę z napisem : "Uwaga! Ego wielkości Stanów Zjednoczonych".
Popatrzył na mnie jakby sprawdzał czy mówię prawdę. Wybuchnęliśmy śmiechem.
                           ****
Valentine usłyszał pukanie do drzwi. Przerwał pisanie listu.
Kto śmie zakłócać jego spokój? Przecież wyraźnie powiedział Mortalhollow'owi żeby mu nie przeszkadzać.
Do gabinetu wszedł nie kto inny jak Mortalhollow. Dygnął.
- Przecież wyraźnie mówiłem żeby mi nie przeszkadzać! - wybuchnął Morgenstern.
- Panie, chłopiec się obudził. Służące go teraz przebierają.
Na twarzy Valentine'a pojawił się uśmiech. Wstał zza biurka i stanął przed Mortalhollow'em. Klasnął w dłonie.
- Wyśmienicie! Na co czekasz, głupcze? Przyprowadź mojego syna!
- Tak jest, Panie.
I już go nie było. Valentine wyglądał na zadowolonego z siebie. Wreszcie dostanie to czego chce. Tylko potrzebuje Clarrissy.
Służąca wprowadziła chłopca, ukłoniła się i wyszła. Chłopiec wyglądał identycznie jak ojciec. Te same włosy, oczy i rysy twarzy. Ubrany w długie spodnie i koszulę wprost przypominał Valentine'a w dzieciństwie. Wzrok chłopca przesuwał się po całym pomieszczeniu aby wreszcie w końcu utkwić w ojcu.
- Usiądź, Anthony - imię chłopca wymówił z pogardą. On by wybrał inne, lepsze. Na Clarissę zgodził się tylko, dlatego że Jocelyn nalegała.
- Gdzie jestem? - w tonie chłopca było słychać strach.
- W domu, synu.
- Mój tata nie żyje.
- Matka cię okłamała.
- Gdzie jest mama? Dlaczego ona się nie ruszała?
- Nie zrozum mnie źle, ale nie była nam potrzebna. Kiedyś ją kochałem. A ona zabrała mi wszystko.
- Gdzie Clary? - zapytał płaczliwym tonem.
- Za niedługo będzie z nami.
- Ja chcę do Clary! - wybuchnął płaczem.
Valentine skrzywił się. Nie lubił płaczących dzieci.
- Nie płacz. Wróć do swojego pokoju.
Chłopiec bez słowa wyszedł. Przez chwilę Valentine delektował się ciszą. Po chwili wrócił do pisania listu.
                              ****
- Wystarczy! - podniosłam ręce w geście poddania.
Próbowałam przestać się śmiać. Wytarłam łzy z kącików oczu. Przez ostatnie pół godziny Jace opowiadał mi kawały. Tak naprawdę żaden z nich nie był śmieszny, a ja śmiałam się bardziej z blondyna.
- Chcesz jeszcze jeden?
- Nie, nie, proszę.
Zatkałam mu usta swoją dłonią. Kiedy byłam pewna, że już nic nie powie zabrałam ją.
- Nie wygodnie tu - jęknęłam.
Jace zajął prawie całe łóżko.
- Posuń się! - powiedziałam, a on pokręcił głową.
Próbowałam go zepchnąć, ale był za ciężki. Chłopak zrobił zadowoloną minę. Westchnęłam. Położyłam głowę na jego klatce piersiowej. Jace zaczął się bawić moimi włosami. Nawijał je na palec i puszczał.
Nagle do pokoju wszedł David. Usiadłam szybko na łóżku, obciągnęłam bluzkę i przygładziłam włosy. Jace nie ruszył się nawet o milimetr.
Brat Denebelle ciskał w nas gromami.
- Nie wiesz, że się puka? - powiedział znudzonym głosem blondyn.
- To jej pokój, nie twój.
- Ale mimo wszystko...
- Zamknij się Jace! - krzyknęłam.
W oczach Jace`a pojawiła się... uraza? Prychnął i wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami.
- Przyszedłem ci powiedzieć, że Hodge prosi żebyś przyszła do jego gabinetu - rzucił i wyszedł, oczywiście trzaskając drzwiami.
Co te biedne drzwi im zrobiły?
Wszystko fajnie tylko... gdzie jest gabinet Hodge`a? Zapytam Denebelle lub Isabelle.
Zapukałam do pokoju Denebelle. Dziewczyna otworzyła mi.
- O, hej Clary.
- Denebelle, pokażesz mi gdzie jest gabinet Hodge`a?
- Pewnie.
Dziewczyna zaprowadziła mnie na sam dół. Okazało się, że gabinet Hodge`a jest niedaleko biblioteki. Nie tej, którą pokazał mi Jace, tylko tej mniejszej.
- Dzięki.
- Nie ma za co. Jakby co jestem w pokoju - powiedziała i poszła.
Wzięłam głęboki wdech i zapukałam.
- Proszę.
Weszłam do gabinetu profesora. Było to nieduże koliste pomieszczenie. Hodge siedział za masywnym, ciemnym biurkiem. Wszędzie były książki - na półkach, pod ścianami i na biurku.
- Usiądź - powiedział i wskazał mi krzesło naprzeciwko siebie.
- O czym chciał pan ze mną porozmawiać?
- Cisi Bracia skończyli badać ciało twojej matki. Wiemy jedno. To co ją zabiło to nie był demon.
- Skąd pan wie?
- Każda rana pozostawiona przez demona będzie miała ślady demonicznej posoki.
- Czy moją mamę mógł zabić Valentine? - zacisnęłam dłonie w pięści.
- To prawdopodobne.
Czułam jak paznokcie wybijają mi się w skórę.
- Jest jeszcze coś, Clary.
- Mianowicie?
- Jutro odbędzie się pogrzeb Jocelyn.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Przykro mi Clary. Pogrzeb odbędzie się o 11.
Nie chciałam tego słuchać. Wybiegłam jak ostatni tchórz. Zatrzymałam oddech. Pokonywałam kolejne stopnie aż znalazłam się na samej górze. Zaczęłam szybko oddychać dopiero jak byłam na dachu. Ostrożnie podeszłam do krawędzi. Czubki moich trampek wystawały za krawędź.
Jeden krok. Tylko jeden krok. A potem będę szczęśliwa. Ale czy jestem w stanie go zrobić?
Jeszcze bardziej wysunęłam trampki za krawędź.
Bardziej gotowa nie będę.
Tony kocham cię i przepraszam...



Nie zabijajcie! :c
Przepraszam za nieobecność. Mam nadzieję, że rozdział się podoba.
Jak zauważyliście (bądź też nie) w rozdziale pojawił się fragment w narracji trzecioosobowej. Od teraz czasem pojawiać się będzie taki fragment. Mam nadzieję, że Wam to nie będzie przeszkadzać.
W ramach rekompensaty za nieobecność zadawajcie mi pytania w komentarzach, a ja odpowiem na wszystkie. Pytajcie o co chcecie.
I proszę, żeby każdy kto przeczyta rozdział zostawił po sobie
 komentarz.
Pozdrawiam!







wtorek, 7 lipca 2015

Rozdział 5.

- Co? - zapytał zaskoczony.
Jego oczy rozszerzyły się, a usta lekko rozwarły.
- Mam powtórzyć?
- Nie, ale... Zdajesz sobie sprawę, że prawie niewykonalne?
- Prawie? Czyli trochę szans jest? - zapytałam z nadzieją w głosie.
Zawahał się.
- Mamy około... - udał, że się zastanawia - jeden procent szans, że uda nam się wyjść i wrócić niepostrzeżenie.
- I przeżyć - mruknęłam.
- I przeżyć- powtórzył. - Ale uwierz mi, z tym nie będzie problemu.
Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
- Ale, że nie będzie problemu przeżyć, czy nie będzie problemem zginąć? - zapytałam z nutką sarkazmu.
- Bardzo zabawne, Słonko. Przed tobą stoi najlepszy Nocny Łowca w mniej więcej naszym wieku.
- Gdzie? - udałam, że się rozglądam.
Jace zrobił wyrażoną minę.
- Oj, nie obrażaj się Jace- powiedziałam. - Jeśli ładnie mnie przeprosisz - skrzyżował ręce na piersi.
- Przepraszam...
- Przepraszam, Najlepszy Nocny Łowco na całym święcie - powiedział z krzywym uśmiechem.
- Co? Nie powtórzę tego - powiedziałam twardym tonem.
- Czyli nie mamy o czym gadać. Radź sobie sama.
- Chwileczkę! Ale z tego co wiem to ty miałeś mnie przeprosić.
Na jego twarzy pojawił się najbardziej irytujący uśmiech, jaki ujrzałam do tej pory. Ale ten uśmiech był jednocześnie pozwalający, miałam wrażenie, że kolana się pode mną ugną.
Clary! Ogranij się!
Spojrzałam mu w oczy. Miałam nadzieję, że nie widzi mojej wewnętrznej walki.
- Zmiana planów, Słonko.
- Nie mów na mnie "Słonko" - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- Przepraszam... Słonko.
Zignorowałam go.
- Czy jeśli cię przeproszę to pójdziesz ze mną do mojego mieszkania?
- Chyba zwariowałem, ale niech będzie.
- Okej - wzięłam głęboki wdech. - Przepraszam, Najlepszy Nocny Łowco na świecie. Zadowolony? - warknęłam.
- Nawet nie wiesz jak bardzo.
- Wyobrażam sobie jak w tym momencie urosło ci, nadęte do granic możliwości ego.
- Musimy wyjść późno, ale nie za bardzo żeby zdążyć zanim wszyscy wstaną. Pierwsza pasuje?
- Może być - zgodziłam się.
Rzuciłam jeszcze okiem na zegarek. 20:18.
- Wszystko uzgodnione, a teraz chodź - złapał mnie za rękę i wyciągnął z pokoju. - Ale gdzie?
- Zobaczysz.
Szliśmy korytarzem. Po chwili Jace zatrzymał się gwałtownie, a ja na niego wpadłam.
- Au! - syknęłam.
Dopiero teraz zobaczyłam podwójne drzwi. Jace otworzył je, a moim oczom ukazała się biblioteka. Nie ta, w której byłam wcześniej. Inna, dużo większa. Największa, jaką do tej pory widziałam. A widziałam ich dużo.
Było to ogromne, koliste pomieszczenie. Wzdłuż ściany ciągnęły się rzędy półek wypełnionych książkami. W niektórych miejscach stały wysokie drabiny na kółkach, które ustawiały dostęp do tomów na najwyższych półkach.
Książki, sądząc po wyglądzie, były bardzo stare. Większość oprawiona w skórę. Okładki były przykurzone.
Po chwili zorientowałam się, że mam otwarte usta. Prędko je zamknęłam.
- Idziesz, czy będziesz tak stała? - zapytał Jace, kiedy znalazł się na drugim końcu pomieszczenia.
Powoli do niego podeszłam.
- Lubisz czytać - stwierdził.
- Po czym poznałeś?
- Po twojej minie jak wtedy weszłaś z Denebelle do biblioteki.
- Ile tu jest bibliotek? - zapytałam, rozgladając się.
- Dwie, no może trzy, tylko, że jedną jest zamknięta.
- Dlaczego?
- Hodge twierdzi, cytuję : " to nie są książki odpowiednie dla Nefilim w waszym wieku". Jeśli kiedyś będziesz chciała gdzieś uciec lub się schować możesz robić to spokojnie tutaj.
- Nikt tu nie przychodzi? Przecież to taka piękna biblioteka!
- Nikt oprócz mnie, i teraz ciebie, nie przepada za czytaniem. Jeszcze Hodge, ale on nie przychodzi tu. Wydaję mi się, że chyba przeczytał wszystkie książki tutaj.
To w ogóle możliwe?
- A inni? - zapytałam.
- Nikt z nich nie czyta nic poza podręcznikami. Alec czasem przeczyta jakąś książkę, ale z tej mniejszej biblioteki. Więc, witaj w moim królestwie Clarisso.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Od czego zaczynamy? - zapytał.
- Zdaję się na ciebie.
Podszedł do jednej z półek, przystawił drabinę, wspiął się po niej i sięgnął po jedną z książek.
Podał mi ją.
- "Romeo i Julia"?
Wzruszył ramionami. Obróciłam książkę w dłoniach. Musi być bardzo stara. I cenna. Bałam się, że zaraz mi się rozsypie w dłoniach.
- Lubię ją. Czytałaś?
- Wiele razy. Pierwszy raz ponad dwa lata temu.
Uśmiechnął się.
- Otwórz na stronie tytułowej.
Zrobiłam jak kazał.
- O mój boże... Czy to pierwsze wydanie? Blondyn kiwnął głową.
- "Julio, jeśli miarą twej radości,
Równa się mojej, a dar jej skreślenia
Większy od mego : to osłodź twym tchnieniem,
Powietrze i niech muzyka ust twoich,
Objawi obraz szczęścia, jakie spływa,
Na nas oboje w tym błogim spotkaniu." - kiedy to mówił patrzył gdzieś w dał, jakby nieobecny.
- " Czucie bogatsze w osnowę niż słowa, Pyszni się z swojej wartości, nie z ozdób,
Żebracy tylko rachują swe mienie.
Mojej miłości skarb jest tak niezmierny,
Że i pół sumy tej nie zdołam zliczyć." - powiedziałam spokojnym głosem.
- Byłaby z ciebie niezła Julia - skwitował.
- Wątpię, żeby Julia była ruda - uśmiechnął się.
Usiedliśmy na podłodze, plecami opierając się o półki.
- Sądzę, że Romeo jest idiotą - powiedział po chwili milczenia.
- Dlaczego?
- Cóż, tak właściwie to on zabił Julię.
- Wydaje się, że postąpił zbyt pochopnie, zabijając się. Gdyby poczekał chwilę to Julia obudziłaby się i żyliby długo i szczęśliwie, jak w bajce. Ale życie nie jest bajką. Jest ciągłą walką. Najczęściej taką, w której nikt nie wygrywa. Walka ta nigdy się nie kończy - kątem oka zerknęłam na Jace`a, chcąc zobaczyć jego reakcję. Siedział prosto i patrzył na mnie uważnie. Znów wzięłam głęboki oddech i kontynuowałam. - Z drugiej strony ja mu się nie dziwię. Gdyby miłość mojego życia zginęła ani przez chwilę nie wahałabym się.
- Naprawdę? Zrobiłabyś to?
- A ty nie? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Zrobiłbym to.
- Właśnie. Jeżeli możemy kogoś winić to powinni być to ich rodzice. Gdyby odłożyli kłótnie na bok wszystko byłoby w porządku. Przynajmniej takie jest moje zdanie. Ale myślę, że nie powinniśmy nikogo winić.
- To musi być przerażające uczucie. Żyć że świadomością, że przyczyniło się do śmierci własnych dzieci. Części siebie.
- Świadomość, że przyczyniło się do czyjej cokolwiek śmierci jest okropna.
- Mówisz o bólu tak jakbyś doświadczyła go na własnej skórze - popatrzył na mnie swoimi złotymi oczyma.
Spuściłam wzrok.
- Cóż, można rzec, że życie mnie nie rozpieszczało.
Nie kontynuowaliśmy tego tematu. Każde z nas zajęło się czytaniem jakiejś książki. Ja wzięłam "Hrabia Monte Christo". Stara książka, ale należy do moich ulubionych.
Słychać było tylko skrzypnięcie jakiejś deski co jakiś czas i odgłos przewracanych kartek.
- Która godzina? - zapytałam po jakimś czasie.
Jace wyjął telefon z kieszeni i sprawdził godzinę.
- Prawie dwunasta.
- Już? Naprawdę siedzimy tu ponad trzy godziny?
- Na to wychodzi.
Podnieśliśmy się z miejsc i ruszyliśmy do wyjścia. Blondyn przepuścił mnie i zamknął drzwi.
- Dzięki za miłe spędzenie czasu - powiedziałam, kiedy znaleźliśmy się pod moim pokojem.
- Nie ma za co - nachylił się do mnie, a ja przez chwilę miałam wrażenie, że chce mnie pocałować. - Do zobaczenia o pierwszej. Przyjdę po ciebie - powiedział i zniknął za drzwiami swojego pokoju.
Przez chwilę stałam przed swoimi drzwiami. Otrząsnęłam się i wyszłam do swojego pokoju.
Co to w ogóle było?
Wzięłam długi prysznic. Przebrałam się w ciemne, dżinsowe rurki i czarną bluzkę. Na to narzuciłam czarną, skórzaną kurtkę. Założyłam też szpilki, które sięgają prawie kolan. Rozczesałam włosy.
Zegar wskazywał pierwszą. W tym momencie ktoś cichutko zapukał. Otworzyłam drzwi i wyszłam na korytarz Jace pokazał mi ręką żebym szła za nim. Starałam się nie wydawać żadnego dźwięku. Nawet starałam się nie oddychać.
Odetchnęłam dopiero, gdy wyszliśmy z Instytutu. Spojrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem.
- To jest szalone.
- Nawet nie wiesz jak bardzo - przyznałam.
Jace walnął się w czoło otwartą dłonią.
- Właśnie! - sięgnął do kieszeni.
Wyjął z niej...
- Mój telefon - rzekłam niemal z ulgą na widok znanego aparatu.
Jace wyręczył mi go. Zauważyłam, że szybka ma małe, podłużne pęknięcie. Spróbowałam go odblokować. Działa.
- Myślałam, że go zgubiłam.
- Teoretycznie zgubiłaś. Znalazłem go w sali chorym, pod łóżkiem, na którym leżałaś. Miałem ci go oddać, ale zapomniałem.
- Dzięki - powiedziałam i schowałam telefon do kieszeni dżinsów.
Skupiłam się na drodze, którą pokonywaliśmy. Wskazywałam chłopakowi odpowiednie uliczki, w które musieliśmy skręcić.
- Jesteśmy na miejscu - usłyszałam głos blondyna.
Dom wyglądał normalnie. Żadnych śladów "pożaru". Światła uliczne odbijały się w oknach. Żadne z nich się nie paliło. Nawet nie widać było poświaty lampki w pokoju Tony'ego. Od jakiegoś czasu bał się ciemności i każdej nocy w jego pokoju świeciła lampka w kształcie auta, która stała na jego szafce nocnej. Teraz było ciemno. I ta ciemność była tak cholernie przerażająca.
Podnieśliśmy pod drzwi. Wsadziłam odpowiedni klucz, przekręciłam go i drzwi kliknęły. Weszliśmy do środka. Panowały tam ciemności. Ja mogłabym poruszać się tu po ciemnku, ale Jace...
- Czy masz może... - zaczęłam, ale w tym momencie rozbłysło jasne światło.
Zmrużyłam oczy. Jace trzymał w dłoni kulkę światła.
- To magiczny, świecący kamień - wyjaśnił.
Sięgnął wolną ręką do kieszeni i wyjął długi sztylet.
- Masz - podał mi broń.
- Ale ja nie umiem tego używać. Opuściłam nawet lekcje WF-u, na której pokazywali jak się bronić przed zboczeńcami i złodziejami - powiedziałam oglądając sztylet. Był wykonany z matowego srebra. Jego rękojeść była bogato zdobiona.
- Masz to we krwi. Dasz radę.
Westchnęłam i schowałam broń do wewnętrznej kieszeni kurtki.
Weszliśmy głębiej do domu. Wszystko wyglądało tak jak zwykle. Ani śladu po włamaniu. Wyglądało jakby w każdym momencie mógł wbiec Tony, a mama weszła uśmiechnięta. Poczułam jak łzy zbierają się pod powiekami. Zamknęłam oczy, głęboko oddychając.
Kuchnia wyglądała podobnie. Ani śladu krwi. Przejechałam dłonią po marmurowych blatach. Na dłoniach został kurz. Reszta pomieszczeń wyglądała podobnie.
Jace cały czas stał tuż za mną. Wyciągnął z dłoni jakieś urządzenie, które wyglądem przypominało krótkofalówkę.
- To Sensor - wyjaśnił widząc moje pytające spojrzenie. - Wyłapuje ślady demonicznej obecności. Czysto - powiedział i schował urządzenie.
Ruszyłam do swojego pokoju. Zatrzymałam się przed drzwiami. Wyciągnęłam drżącą dłoń i złapałam gałkę. Była zimna. Przekręciłam ją i weszłam do swojego pokoju. Tu także wszystko wyglądało normalnie. Stałam na środku pokoju niezdolna zrobić kolejny krok. W końcu przemogłam się i podeszłam do łóżka. Wyjęłam spod niego plecak. Wrzuciłam do niego szkicownik, kilka ołówków, farb, pędzelków i kredek. Znalazł się tam także mój iPod, słuchawki i ładowkarka do telefonu. Zobaczyłam gruby zeszyt, który wystawał spod łóżka. Klęknęłam i wyjęłam go.
- Co to? - zapytał blondyn, zaglądając mi przez ramię.
- Coś w rodzaju pamiętnika. Napisałam go dwa lata temu, kiedy... - urwałam, zastanawiając się ile mogę powiedzieć Jace`owi. - miałam ciężki okres w swoim życiu.
- Rozumiem.
Po długimi zastanowieniu i ten zeszyt trafił do plecaka. Z pokoju Tony`ego wzięłam jego ulubioną maskotkę. Wciąż pachniała jego płynem do kąpieli.
Wróciliśmy do salonu. Podeszłam do kominka, na którym stały zdjęcia. Moje, Tony'ego i mamy. Spakowałam je wszystkie.
- Myślę, że możemy iść - z całych sił starałam się, żeby mój głos nie drżał.
- Okej. Jest druga.
Ruszyliśmy do drzwi. Zatrzymałam się w progu i ostatni raz obrzuciłam wzrokiem mój dom. Miejsce, w którym mieszkałam od praktycznie zawsze. Teraz muszę stąd wyjść i nigdy nie wrócić.
- Clary?
- Już idę - powiedziałam i zamnknęłam za sobą drzwi.
Jace spojrzał na mnie. Przytulił mnie do swojej piersi.
- Nie płacz - szepnął.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że mam mokre policzki od łez. Wytarłam je wieszchem dłoni.
- Przepraszam. Ja zwykle nie płaczę, szczególnie przy kimś - pociągnęłam nosem.
- Nie musisz przepraszać. Łzy nie są oznaką słabości, one pokazują, że jesteś na tyle silna, żeby nie tłumić wszystkiego w sobie, tylko z tym walczyć.
Uśmiechnęłam się do niego przez łzy. Objął mnie ramieniem i ruszyliśmy. Miałam wrażenie, że miejsce, gdzie mnie dotykał przechodził prąd.
Dochodziliśmy do Instytutu. Widać było jego strzeliste wieże górujące nad innymi budynkami.
- Jeszcze raz dziękuję - powiedziałam, wyswobodzając się z jego uścisku.
- Jeszcze raz mówię nie ma za co - powiedział z uśmiechem.
- Chyba trochę źle cię oceniłam - powiedziałam spuszczając głowę.
- A co, uważałaś mnie za zadufanego w sobie dupka?
- Mniej więcej - przyznałam.
- To chyba jedna z najbardziej pochlebnych opinii jakie otrzymałem - wyszczerzył się w uśmiechu.
- Musisz mieć wielu wrogów.
- Jak każdy Nocny Łowca.
Zatrzymaliśmy się pod drzwiami Instytutu. Jace sięgnął do klamki, ale drzwi były zamknięte. Zaczął przetrząsać kieszenie.
- Cholera...
- Co się stało?
- Chyba nie mam kluczy.
- Jak to nie masz? Ty idioto! Jak się teraz zamierzasz tam dostać?
- Uspokuj się. Mam pomysł. Widzisz tamto otwarte okno koło drzwi?
Spojrzałam na nie. Nawet Jace był za niski żeby je dosięgnąć.
- Widzę.
- Podsadzę cię, a ty wjedziesz tam i otworzysz mi od środka.
- Co?
- Oj, chodź!
Kucnął tyłem do mnie.
- Staniesz mi barki - poinstruował mnie. - Jak to przeżyjemy to cię zabiję.
Zdjęłam buty i stanęłam mu na barkach. Złapał mnie za łydki. Powoli przysunął się do ściany. Złapałam się parapetu. Podciągnęłam się. Stanęłam na parapecie i zeskoczyłam. Odsunęłam zasuwkę i otworzyłam drzwi. Jace stał z krzywym uśmiechem, a w dłoni trzymał moje buty i plecak, który zostawiłam na ziemi.
- To było niezłe - powiedział i wręczył mi moje rzeczy.
- Dzięki.
Zamknęliśmy drzwi i każdy z nas, cichutko udał się do swojego pokoju.
Wyrzuciłam rzeczy z plecaka na łóżko. Szkicownik i przybory do malowania odłożyłam na biurko. Maskotkę Tony'ego położyłam koło poduszek. Zaczęłam przeglądać zdjęcia. Ja i Tony na karuzeli w zeszłym roku. Ja, mama i Tony nad morzem. Schowałam je pod poduszkę. IPoda odłożyłam na szafkę.
Położyłam się na łóżko. Przytuliłam maskotkę do piersi i zasnęłam.
Obudził mnie budzik. Włączyłam go i leniwie wstałam z łóżka. Wzięłam szybki prysznic i założyłam dżinsy i białą, luźną koszulkę z nadrukiem. Rozczesałam włosy. Nałożyłam lekki makijaż, który miał zamaskować moją krótką drzemkę. Kiedy byłam gotowa, wyszłam z pokoju i skierowałam się w stronę jadalni.
- Rosie! O mój boże! Wróciłaś - usłyszałam krzyk Isabelle.
Weszłam do jadalni i osłupialam. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
- Rosie?



Kolejny rozdział!
Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Liczę na Wasze szczere opinie.
Pozdrawiam gorąco!!

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Rozdział 4.

- Clary! - usłyszałam krzyk. 
- Mama? 
- Clary! - krzyk powtórzył się, jednak tym razem nie był to głos mojej mamy. 
- Tony! 
Stałam pośrodku jakiegoś pomieszczenia. Nikogo poza mną tu nie było. Nagle, zupełnie znikąd pojawiły się masywne, żelazne drzwi. To właśnie zza nich dobiegały krzyki członków mojej rodziny. Dopadłam klamki i zaczęłam ją szarpać. Bezskutecznie. Po moich policzkach leciały łzy. Łzy bezsilności. Tam, za tymi drzwiami coś dzieje się moim najbliższym, a ja nic nie mogę zrobić. Zaczęłam walić pięściami w drzwi. 
 - Otwórzcie się do cholery! 
Wtem w mojej głowie coś jakby przeskoczyło. Zamknęłam oczy. W moim umyśle zaczęły się pojawiać różnego rodzaju kreski. Zaczęły się łączyć w całość. Byłam pewna, że to była runa. Tylko skąd ona się wzięła w mojej głowie? Po chwili już była całkowicie skończona. 
 Powoli otworzyłam oczy. Kiedy już je otworzyłam w moich dłoniach zmaterializował się ten dziwny instrument, stela. Dokładnie przerysowałam ją na drzwiach. Nie wiem co mną tak właściwie kierowało. Metal w miejscu, w którym dotknęła go stela zaczął syczeć i topnieć. Drzwi wyglądały jakby oblano je kwasem. Po chwili zionęła w nich wielka dziura, w której spokojnie mogłam się zmieścić. Przeszłam przez nią i znalazłam się dużo mniejszym pomieszczeniu. Światło wpadało tu jedynie przez niewielkie, okratowane okienko. W kącie leżała mama. Jęczała, a jej ręce i nogi były skrępowane. Nigdzie śladu po Tony'm. Chciałam do niej podbiec, uwolnić, przytulić, powiedzieć jak bardzo tęsknię, ale jakaś niewidzialna siła odrzuciła mnie. Uderzyłam głową w ścianę. Jęknęłam i złapałam się z tył głowy. Zdusiłam okrzyk, kiedy jakaś zakapturzona podeszła do niej. Nachyliła się nad nią i wyjęła z kieszeni. Nóż. Zdrętwiałam.
Zaczęłam krzyczeć. Jednak postać jakby mnie nie słyszała i nie widziała. Podniosłam się. W tym czasie postać wysyczała coś do mojej mamy, która leżała spokojnie, a łzy ciurkiem leciały po jej policzkach. Uniosła nóż. Wbiła jej go w pierś. 
- Nie! - krzyczałam, podbiegając do niej. 
Bariera zniknęła. Postać nie zaszczycając mnie nawet jednym spojrzeniem wyszła. Położyłam głowę mamy na kolanach. 
- Mamo... - cicho mówiłam. 
- Clary - wychrypiała. - Chroń dar. Nie pozwól żeby Valentine go zdobył. Strzeż daru brata. Odszukaj go. Chroń dar... 
To były jej ostatnie słowa. Jej wzrok stał się pusty. Odeszła... 
- Mamo! Dlaczego mnie zostawiłaś? - krzyczałam w przestrzeń tuląc się do ciała swojej matki, niegdyś pełnej życia, teraz martwej. 

****

- Clary! - ktoś krzyczał szarpiąc mnie za ramię. 
Gwałtownie usiadłam na łóżku. Nie mogłam złapać oddechu. Przycisnęłam dłoń do gardła.
- Przynieście szklankę wody! - krzyknęła Denebelle.
Ktoś wybiegł z mojego pokoju. Nie miałam siły nawet podnieść wzroku i zobaczyć kto. Czyjaś dłoń wręczyła mi szklankę zimnej wody. Wypiłam ją duszkiem. Teraz mogłam normalnie oddychać. 
- Co się stało? Wrzeszczałaś jak opętana - powiedziała Denebelle.
- Ja... coś mi się śniło. Przepraszam, że was obudziłam - spojrzałam zawstydzona na Den, Davida, Isabelle i Jace'a. Zdziwiła mnie trochę obecność tego ostatniego. 
- Na pewno? - zapytała Isabelle. 
- Tak. Jeszcze raz przepraszam. 
Denebelle popatrzyła na mnie trochę niedowierzającym wzrokiem. 
- Dobrej nocy - rzuciła i wyszła. 
- Dobranoc - powiedział David i wydszedł. 
- Dobranoc - Isabelle ruszyła za bratem Den. 
Jace zawahał się. Zatrzymał się tuż przed drzwiami. Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął je, rzucił "dobranoc" i wyszedł. 
- Dobranoc - szepnęłam. 
Wiedziałam, że ta noc, a raczej jej resztka nie będzie dobra. 


****

Słońce już dawno wyłoniło się zza widnokręgu. Cały ten czas leżałam zastanawiając się gdzie jest Tony. Co mama miała na myśli mówiąc "Chroń dar". Jaki dar? Ja nie mam żadnego daru. Chyba, że wyjątkową niezdarność i skłonność do wpadania w tarapaty można tak nazwać, to chyba jednak mam dar. 
W mojej głowie rozległ się głos. Jesteś wyjątkowa Clarisso.
- Kto to powiedział? Jest tu kto? - usiadłam na łóżku.
Nie lękaj się. Musisz uwierzyć w siebie. 
 - Kim jesteś? 
Dowiesz się w swoim czasie. 
- Kim jesteś? - powtórzyłam. 
Nikt mi już nie odpowiedział. Znów byłam sama. I to w momencie, kiedy najbardziej kogoś potrzebowałam. 
Wzdrygnęłam się, kiedy ktoś zapukał w drzwi.
- Proszę - rzuciłam. 
Zza drzwi wyłoniła się twarz Denebelle. 
- Przyszłam zapytać czy wciąż masz ochotę na te zakupy? Pomyślałam, że... 
- Jasne - wymusiłam się na uśmiech. - Tylko mam jedną prośbę.
- Jaką? 
- Czy mogłabym pójść do domu? Chciałabym zabrać jakieś rzeczy, które ocalały. 
- Clary ja nie wiem, czy to dobry pomysł - zaczęła Den, a ja już otwierałam usta żeby coś powiedzieć. - Ale zapytam Hodge'a. 
- Dzięki. 
- Nie ma za co. Zbieraj się i idziemy na zakupy. Za pół godziny jest śniadanie - powiedziała i wyszła.
Wzięłam z szafy ciemne rurki i szarą bluzkę. W ekspresowym tempie wykąpałam się, uczesałam i umyłam zęby. Denebelle trochę zaopatrzyła łazienkę. 
Znalazłam nawet tusz do rzęs, podkład i korektor. Szybko zamaskowałam cienie pod oczami i pociągnęłam rzęsy tuszem. Wyglądałam jak kupka nieszczęść, ale o wiele lepiej niż kilka minut temu. Wyszłam z pokoju w tym samym momencie co Jace ze swojego. Z początku chciałam się nawet z nim przywitać, ale przypomniałam sobie jak potraktował mnie w kuchni. Udałam, że go nie zauważyłam.
- Clary - zaczął. 
- Czego chcesz? Pewnie żałujesz, że mnie uratowałeś, co? - przerwałam mu. 
- Jak możesz tak mówić? Nie żałuję. Chciałem cię przeprosić. 
- Wiesz co Jace? Jesteś żałosny - rzuciłam i odwróciłam się na pięcie. 
- Nie to, że chcę ci przeszkodzić czy coś, ale jadalnia jest w drugą stronę - usłyszałam rozbawiony głos Jace'a. 
Prychnęłam i znów się odwróciłam i ruszyłam we właściwą stronę, przynajmniej według blondyna. Rzeczywiście to była dobra droga. Po chwili już stałam pod dużymi drzwiami, które jak wnioskuję prowadzą do jadalni. Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Byli tam tylko Den, Izzy i Dante. Uśmiechnęłam się do nich.
- Wolne? - zapytałam wskazując miejsce obok Denebelle. 
- Pewnie, siadaj - uśmiechnęła się.
Kilka minut później już wszyscy siedzieli przy stole. Jakoś nie miałam apetytu, więc tylko grzebałam w jajecznicy. Kiedy zauważyłam, że Den podnosi się z miejsca podziękowałam i wstałam od stołu.
- A właśnie panie profesorze czy Clary mogłaby później pójść do swojego domu? - Den zatrzymała się w połowie drogi do drzwi.
- Wykluczone - powiedział twardo Hodge.
- A gdyby ktoś z nas z nią poszedł?
- Denebelle ostatnim razem ktoś zamordował jej matkę. Uwierz mi, że Jocelyn była jedną z najlepszych Nocnych Łowczyń jakie znałem. Więc wątpię żeby niedoświadczony nastolatek przeżył konfrontację z tym potworem.
Denebelle już nie próbowała się spierać. W ciszy wyszłyśmy z jadalni.
- Skoczę po torebkę i idziemy.
Cóż, to będą długie i ciężkie zakupy.

****

- Myślę, że to na razie wystarczy - powiedziała Denebelle, kiedy wychodziłyśmy obładowane torbami z kolejnego sklepu odzieżowego. 
- Na razie? Den przecież te ciuchy można by rozdać kilku osobom i jeszcze by zostało - jęknęłam. 
- Nie narzekaj. 
- Przypominasz mi moją przyjaciółkę, Rosie - powiedziałam, a uśmiech zniknął z mojej twarzy. 
- Rosie? Znam jedną Rosie. 
- Też jest Nocną Łowczynią?
- Tak. 
- Nie mieszka w Instytucie? 
- Mieszka. Tylko chodzi do przyziemnej szkoły i opiekuje się taką jedną przyziemną. 
- To nauka w Instytucie nie jest konieczna?
- Teoretycznie jest. 
- Rozumiem - tak na prawdę to nic nie rozumiem. 
Mijałyśmy właśnie kiosk. Rzucił mi się w oczy artykuł, który znajdował się na pierwszych stronach większości gazet. Kupiłam jedną z nich, otworzyłam na odpowiedniej stronie i zaczęłam czytać.


Tragedia na Brooklynie
Dwa dni temu w wieczornych godzinach w jednym z domów przy Court St wybuchł pożar. Przyczyną pożaru był najprawdopodobniej wybuch butli z gazem. Nim straż pożarna przybyła na miejsce, dom doszczętnie spłoną. 
Jak podają lokalne władze dom należał do 36 letniej Jocelyn Fray. Kobieta mieszkała tam wraz z 16 letnią córką Clarissą i 6 letnim synem Anthony'm. 
Zespoły, które badały szczątki domu pani Fray potwierdziły iż wszyscy członkowie rodziny przebywali w tym czasie w domu. 
Próbowaliśmy porozmawiać ze znajomym pani Fray - panem James'em Newthornem. Niestety nie odbierał on telefonu. Szkoły, zarówno małego Anthony'ego jak i nastoletniej Clarissy nie chcą się wypowiadać w tej sprawie. 
Dziś w miejscu tej strasznej tragedii mieszkańcy Brooklynu zapalają znicze, by uczcić ich pamięć. 
- Przecież ja żyję - wykrztusiłam. - A dom wcale nie spłonął. 
- To czar Clary. To czar. 
 To za dużo... Głowa mi zaraz pęknie.
- Wracajmy do domu, dobrze?
- Jasne. 
Tłukłyśmy się kilkanaście minut metrem. Po ponad dwudziestu minutach byłyśmy już w Instytucie. Denebelle zadzwoniła do drzwi, tłumacząc mi wcześniej, że zapomniała kluczy. Otworzył nam Jace. Super. 
- Pomożesz?- zapytała Denebelle i nie czekając na jego odpowiedź wręczyła mu torby. 
Jace szedł tuż za mną do mojego pokoju. Łokciem otworzyłam drzwi. Torby rzuciłam przy szafie. Blondyn położył je tuż obok. 
- Clary ja na prawdę chciałem cię przeprosić. Wybaczysz? 
Zawahałam się. Wtedy do głowy przyszedł mi pewien pomysł.
- Pod jednym warunkiem. 
- Zaczynam się bać, ale niech będzie - westchnął. - Co to za warunek?
- Pójdziesz ze mną do mojego domu. 




Kolejny rozdział! Przepraszam za długą nieobecność. 
Przepraszam za błędy i liczę na Wasze szczere opinie. 
Pozdrawiam gorąco :)

piątek, 5 czerwca 2015

Rozdział 3.

Miałam wrażenie, że sunę nad ziemią. Nadgarstek, na którym Jace zostawił ten dziwny ślad wciąż niemiłosiernie piekł. Otworzyłam ostrożnie oczy. Blond włosy opadły mu na złote oczy. Chłopak niósł mnie w kierunku jakiegoś śmietnika. Dlaczego tam idziemy?
Nagle z ziemi wyrósł wielki, gotycki budynek, zupełnie jakby zmaterializował się między jednym, a drugim mrugnięciem. Jego wysokie strzeliste wieże sięgały chmur. Wielkie, zwieńczone ostrymi łukami okna wypełnione były kolorowymi, iskrzącymi w słońcu witrażami. Nie przypominam sobie, żeby w Nowym Jorku znajdował się podobny budynek...
Stanęliśmy, a raczej Jace stanął przed bogato zdobionym portalem i zadzwonił do drzwi. Zamknęłam oczy. Słychać było jak ktoś zbiega po schodach i następnie otwiera drzwi.
- Na Anioła, Jace! Zabiłeś ją? - wydarła się Isabelle.
- Żyje. Tylko zemdlała - powiedział lekko zirytowanym tonem. - Wpuścisz nas czy będziemy tak stali na zewnątrz?
- Już - mruknęła dziewczyna.
Jace wszedł do środka. Znów lekko rozchyliłam powieki. Korytarz był pusty i wyglądał jakby nie miał końca. Musztardowo - bordowa tapeta w niektórych miejscach była lekko wyblakła. Z dwóch stron ciągnęły się pozamykane drzwi. Jace bez słowa ruszył po schodach. Pokonał chyba z dwa piętra. W końcu zatrzymał się przed dużymi, wykonanymi z ciemnego drewna, postawnymi drzwiami. Łokciem otworzył je i pchnął nogą. Z lekkim hukiem uderzyły o błękitną ścianę. Znaleźliśmy się w dużym, długim pomieszczeniu. Pod przeciwległą ścianą stał rząd identycznych, prostych łóżek z lawendową pościelą. Jace podszedł do jednego z nich i położył mnie na nim. Zamknęłam oczy.
Chłopak nachylił się nad moją twarzą i...
- Jesteś słabą aktorką - wyszeptał.
Odwróciłam się w jego stronę.
- A ty porywaczem.
- Wcale, że nie.
- Tak. Zabrałeś mnie do jakiejś zapyziałej dziury bez mojej zgody. To jest porwanie - starałam się zachować spokój.
- Zginęłabyś tam! - chłopak zaczynał się denerwować.
- A co jeśli chciałam?!
- Przestań być taką masochistką. To jest właśnie słaba strona Przyziemnych. Za łatwo się przywiązujecie. Nigdy nie nauczycie się, że kiedyś w końcu każdy z was umrze. Zachowujecie się tak, jakbyście byli nieśmiertelni. A kiedy któryś z was umrze popadacie w depresję. Taka jest kolej rzeczy.
Powiedział to takim spokojnym tonem, że spojrzałam na niego zaskoczona.
- Wyjdź - czułam napływające do oczu łzy.
- Co?
- WYNOŚ SIĘ! - ryknęłam, a łzy leciały ciurkiem po moich policzkach.
Jace najpierw patrzył na mnie, ale po chwili odwrócił się na pięcie i ruszył do drzwi. Wzdrygnęłam się, kiedy trzasnęły.
Wtuliłam twarz w poduszkę, tłumiąc szloch. Byłam zła na siebie. Za to, że nie wróciłam wcześniej do domu. Za te wszystkie chwile, które straciłam na kłótnie z mamą. Za to, że co i rusz ją okłamywałam. Za to, że specjalnie dokuczałam Tony'emu. Za to, że nie zabrałam go na te cholerne zakupy. Gdyby był ze mną byłby bezpieczny. Dlaczego go nie wzięłam?
Jednak najbardziej wściekła byłam na Jace`a. Za to, że uratował mnie przed tym stworem. Że nie pozwolił mi zginąć przy mojej mamie.
****
Leżałam, gapiąc się w sufit już długi czas. Przekręciłam się na bok, tyłem do drzwi. Czułam się pusta. Jakby ktoś wziął mnie z mojego normalnego życia i rzucił w inne, obce miejsce. Bez mamy. Bez Anthony'ego.
Ktoś podszedł pod drzwi.
- Gdzie Jace? - zapytał Alec.
- Wyszedł stąd wściekły i poszedł trenować - powiedziała jakaś dziewczyna. Nie słyszałam jej do tej pory.
- Hodge chce z nią rozmawiać.
- Wiem. Poprosił mnie żebym dała jej coś do przebrania i powiedziała, że jutro chciałby się z nią zobaczyć.
Alec odszedł. Ktoś delikatnie zapukał w drzwi. Nie reagowałam. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem.
- Ym, hej - powiedziała dziewczyna.
Podeszła do "mojego" łóżka.
- Przyniosłam ci ubrania - kontynuowała. - Mamy chyba podobny rozmiar, więc nie powinny być za duże. Jutro ktoś po ciebie wpadnie i zaprowadzi do Hodge`a. To ja już pójdę.
Drzwi kliknęły. Wcale nie mam zamiaru się przebierać. Ani iść do żadnego Hodge`a. Zamnknęłam oczy w nadziei, że uda mi się usnąć.
****
Ktoś szarpie mnie za ramię, wyrywając ze snu. Snu, w którym wciąż pojawiali się mama i Tony. Cała spocona gwałtownie podnoszę się.
- Jejku, uspokój się - mówi dziewczyna, która przyniosła mi ubrania.
Mam trudności ze złapaniem oddechu. Dopiero teraz spoglądam na dziewczynę. Ma ładną, jasną cerę, błękitne oczy. Jej włosy były czarne z końcówkami pomalowanymi na fioletowo.
- Nie przebrałaś się jak widzę - mruknęła.
- Nie mam zamiaru nigdzie iść - mówię twardo.
- Hodge jest naprawdę miły.
- Zostaw mnie - odwracam się tyłem do dziewczyny.
- Clary... - mówi spokojnie. Nie wiem skąd zna moje imię, ale nie bardzo mi się to podoba. - Masz zamiar całe życie przeleżeć w łóżku?
- Tak! Taki właśnie mam zamiar!
- Nie możesz się załamywać.
- To nie ty znalazłaś swoją matkę martwą w swoim domu - mówię przez zaciśnięte zęby. - To nie twój brat został porwany. Więc nie mów mi, że mam się nie załamywać.
- Chcesz odnaleźć brata?
- Oczywiście, że tak.
- Więc rusz tyłek i chodź.
Siada na łóżku i patrzy na mnie wyczekująco. Słowa dziewczyny trochę pobudziły mnie do działania. Podnoszę się z łóżka. Biorę ubrania w rękę.
- Czy... - zaczynam.
- Łazienka jest tam po lewej stronie. Czyste ręczniki są w szafce - kiedy to mówiła nie zaszczyciła mnie nawet jednym spojrzeniem. Zdrapywała lakier z paznokci.
Wzruszyłam ramionami. Ruszyłam do drzwi wskazanych przez dziewczynę. Łazienka była niewielka. W rogu stał staromodny prysznic. Wszystkie ściany i podłoga wyłożone byłe śnieżno białymi kafelkami.
Prysznic zmył ze mnie krew, brud i pot. Strumień wody trochę rozluźniał moje mięśnie. Dokładnie wyszorowałam się lawendowym mydłem. Wysuszyłam się miękkim bawełnianym ręcznikiem. Dopiero teraz zobaczyłam jakie ubrania dała mi dziewczyna. Wciągnęłam na siebie czarne, obcisłe rurki, czerwoną koszulkę i czarną, skórzaną kurtkę. Spodnie były trochę za luźne. Spojrzałam w lustro.
Chwilę spokoju znów zastąpiła pustka i smutek. Nie byłam sobą. Ja nosiłam luźne bluzy. Właśnie, nosiłam...
Włosy wciąż były wilgotne. Wzięłam głęboki wdech i wróciłam do pomieszczenia, w którym wcześniej leżałam. Dziewczyna wciąż siedziała na łóżku. Uśmiechnęła się, kiedy mnie zobaczyła.
- Teraz o wiele lepiej - zmierzyła mnie wzrokiem. - Jeszcze buty. Poczekaj tu! - krzyknęła i wyszła.
Wbiegła po chwili trzymając w ręce buty. Dokładniej koturny. Bardzo wysokie. Założyłam je z pewną obawą.
Pamiętam, że jak miałam sześć lat to założyłam szpilki mamy. Nie skończyło się to dla mnie dobrze. Spadłam ze schodów i złamałam nogę w kostce.
Serce ścisnęło mi się. Zamknęłam oczy, nie chcąc się rozpłakać.
- Wszystko okej?
Nie.
- Tak.
- Spodnie są na ciebie trochę za luźne - rzuciła dziewczyna.
Schyliła się i podniosła coś z łóżka.
- Masz pasek. Przyniosłam na wszelki wypadek. - Gotowa? - zapytała, kiedy już założyłam pasek.
- Nie, ale chodźmy.
Wyprowadziła mnie na korytarz. Szłyśmy w milczeniu.
- Tak w ogóle nazywam się Denebelle Blake, ale mów mi Den - wyciągnęła dłoń w moją stronę.
- Clarissa Fray, ale mów mi Clary - uścisnęłam jej dłoń.
- Jesteś bardzo chuda. Dlaczego?
Wzruszyłam ramionami.
- Kiedyś chorowałam na anoreksję - przyznałam. - Wyszłam z tej choroby dwa lata temu.
- Och..
Denebelle już nic nie powiedziała.
- To tutaj - zatrzymała się przed drzwiami. Otworzyła je przede mną.
Weszłyśmy do dużej biblioteki. Regały były tak wysokie, że przystawione były do nich drabiny. Weszłyśmy głebiej. Koło kominka ustawione było kilka foteli i dwie kanapy. Prawie wszystkie miejsca były zajęte. Wszystkie oczy od razu zwróciły się w moją stronę. Z największego fotela podniosł się starszy pan, zapewne Hodge. Na jego ramieniu siedział czarny kruk. Zakrakał i odleciał. Hodge patrzył na mnie z niedowoerzaniem.
- Jocelyn?
- Słucham? Nie. Ja nazywam się Clary. Jocelyn to jest... była... jest moja mama.
- Jesteś łudząco do niej podobna. Była jedną z najlepszych Nocnych Łowczyń jakie znałem.
- Czym?
- Spodziewałem się, że nic ci nie mówi.
- Czy wiadomo już co się stało z mamą?
- Wiem tylko jedno. To co ją zabiło to nie był człowiek. Możecie zostawić nas samych? - zawrócił się do nich.
Ktoś jęknął.
- Och zamnknij się David - mruknęła Den. - To mój brat - szepnęła do mnie. - Wciąż nie wiem jakim cudem.
Spojrzałam na Davida. Rzeczywiście był podobny do niej. Miał takie same oczy i włosy, oczywiście bez kolorowych końcówek. Zobaczył mój wzrok i mrugnął do mnie. Zaczerwieniłam się i spuściłam wzrok.
Podniosłam go dopiero wtedy, gdy wszyscy wyszli.
- Usiądź - Hodge wskazał fotel.
Opadłam na niego.
- Ach! Jeszcze się nie przedstawiłem. Hodge Starkweatcher. Jestem nauczycielem historii.
- Clarissa Fray.
- Fray? - profesor uniósł brew.
- To nazwisko mojej matki.
- Nie. Twoja mama nazywała się Jocelyn Fairchild. Musiała zmienić nazwisko.
Złapałam się za skronie, które zaczęły pulsować.
- Już nic nie rozumiem.
- Może zacznę od początku. Ponad tysiąc lat temu pewien czarownik wezwał Anioła Razjela. Obawiał się on najazdu demonów na cały świat. Wziął ze sobą walecznego, młodego człowieka, Jonathana. Poprosił Anioła żeby wlał trochę swojej krwi do kielicha. Anioł zrobił to o co go prosił czarownik. Jonathan wypił krew i od tamtej chwili stał się Nocnym Łowcą, Nefilim. Tak samo każdy jego potomek. Dziś niewielu nas zostało. Jesteśmy rozproszeni po całym świecie.
- Czyli moja mama jest pół - aniołem?
- Tak. Ty również. I twój brat.
- Ale jak to?
- Twoja matka i twój ojciec byli Nefilim, więc ty też.
- Mój ojciec?
- Wiesz kto jest twoim ojcem?
- Wiem, że miał na imię Morgan i że zginął kilka miesięcy przed urodzeniem Tony'ego.
 - Morgan to drugie imię twojego ojca. Pierwsze brzmi Valentine. Valentine Morgan Morgenstern.
- Morgenstern?
Nauczyciel kiwnął głową.
- Ale jak to możliwe, że go wcale nie pamiętam? Przecież miałam wtedy dziesięć lat.
- Podejrzewam, że matka wymazała ci pamięć.
Jęknęłam i ukryłam twarz w dłoniach.
- Może dotychczasowe życie było jed wielkim kłamstwem.
- Twoja matka robiła to żeby cię chronić. - Ukrywanie przed ojcem nazywa pan ochroną?
- Twój ojciec on... bardzo się zmienił.
- Skąd pan wie tyle o mojej rodzinie?
- Znałem ich blisko kiedy byli młodzi. Jednak najbliżej z nimi byli Herondale'owie i Lightwood'owie.
- Helondale'owie?
- Rodzice Jace`a.
No pięknie...
- Przyjaźnili się?
- Tak. Oni, twoi rodzice, ja i kilkoro innych Nefilim tworzyliśmy krąg. Początkowo miał być czymś w rodzaju policji. Tylko, że my łapaliśmy i zabijaliśmy demony. Po jakimś czasie Valentine zmienił się. Jocelyn mówiła, że słyszy dziwne odgłosy dochodzące z piwnicy i zaobserwowała dziwne zachowanie Valentine`a. Martwiła się o ciebie. Bała się, że coś ci zrobi. Byłaś wtedy tylko małą dziewczynką. Wkrótce okazało się, że Jocelyn znów jest w ciąży. W obawie o wasze życia zainscenizowała waszą śmierć. Valentine pogrążył się w rozpaczy. Popełnił samobójstwo. Wasza matka zaszyła się w świecie Przyziemnych.
Patrzyłam na niego z niemałym zaskoczeniem.
- Wiem, że to może być dla ciebie szok.
- Mogę iść? - podniosłam się z fotela.
- Proszę.
Już byłam prawie pod drzwiami, gdy usłyszałam głos profesora.
- Clary?
- Tak?
- Nie miej jej tego za złe. Ona robiła to by cię chronić.
Wyszłam na korytarz. Zupełnie nie wiedziałam dokąd iść, więc szłam przed siebie. W końcu znalazłam się przed jakimś pomieszczeniem. Dokładniej przed kuchnią. Siedziały tam Isabelle i Denebelle.
- Clary - powiedziała wesoło Den. - Siadaj.
Usiadłam naprzeciwko Isabelle, obok Denebelle.
- Więc? - zapytała Den.
Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem.
- Co powiedział Hodge?
- Długo by mówić.
- A w skrócie?
- Moi rodzice byli Nocnymi Łowcami. Mojemu tatusiowi zaczęło odwalać. Kiedy mama dowiedziała się, że znów jest w ciąży udała moją i swoją śmierć i zaszyła się między Przyziemnymi, a mi wymazała pamięć.
Denebelle patrzyła na mnie z lekko otwartymi ustami.
- Łał - wydusiła.
- A jak nazywał się twój ojciec? - zapytała Isabelle.
- Valentine Morgenstern.
Dziewczyny popatrzyły na siebie przerażone.
- O co chodzi?
- No cóż Valentine zabił mnóstwo Nefilim, Podziemnych i Przyziemnych.
- Świetnie - mruknęłam.
- Morgenstern miał córkę i żonę. Ale wszyscy mówi, że przypadkowo je zabił, a następnie z rozpaczy odebrał sobie życie.
- Jak widzisz nie. Stoję tu żywa. Gdzie reszta?
- Są na treningu - powiedziała Den. W tym samym momencie wbiegli do kuchni. - Coż byli - dodała.
Zachichotałyśmy.
- A co tu tak wesoło? - zapytał chłopak o jasnych, brązowych włosach.
- A co cię to obchodzi Dante? - dogryzła Den.
- Dante? - zapytałam zdziwiona.
- Dante Roberts. Rodzice musieli być pijani, kiedy wybierali imię dla mnie - wyjaśnił chłopak.
Uśmiechnęłam się.
- A ty jak się nazywasz?
- Clary.
- Ładnie - uśmiechnął się, odsłaniając rząd równych, białych zębów. - A nazwisko?
- Fr... - urwałam. - Sama nie wiem.
- Dlaczego?
Nim zdążyłam mu odpowiedzieć Isabelle krzyknęła :
- Clary jest córką Valentine'a!
Przez nastolatków przebiegł szmer. Zauważyłam wśród nich Jace`a. Patrzył na mnie lekko zaskoczony.
- Dzięki Isabelle - mruknęłam.
 - Co jeśli ona jest równie nienormalna co jej ojciec? - zapytała jakaś dziewczyna z blond włosami.
- Och zamknij się Emma - warknął David, a ja popatrzyłam na niego zdziwiona. Wcale mnie nie zna. Dlaczego mnie broni?
Emma prychnęła. Podszedł do mnie jakiś chłopak z blond włosami.
- Michael Dunne, brat Emmy. Wybacz za zachowanie mojej siostry.
Uścisnęłam mu dłoń. Podszedł do mnie jeszcze jeden chłopak o ciemnych włosach.
- Lenny Blanchett - przedstawił się szatyn.
- Miło poznać.
Zauważyłam, że Lenny trzyma w dłoniach tą rurkę co wczoraj
Jace.
- To stela, prawda? - zapytałam.
- Tak - Lenny wyglądał trochę na zbitego z tropu.
- I rysujecie sobie nią jakieś znaki?
- Taak? Skąd to wiesz?
- Jace wczoraj mi narysował. O tu - podciągnęłam rękaw kurtki i pokazałam im lewy nadgarstek. Dziwne. Nic oprócz cienkiej blizny tam nie było.
- Ty idioto, narysowałeś jej runę?! - ryknął Alec.
- Traciła dużo krwi. Gdybym tego nie zrobił nie przeżyłaby - tłumaczył się Jace.
O co tyle szumu?
- Masz szczęście, że jest Nocnym Łowcą.
- Dlaczego? - wtrąciłam.
- Runy nałożone na Przyziemnego lub Podziemnego mogą go zabić.
- Co? - popatrzyłam wściekła na niego.
- To, że jesteś Nefilim było bardzo prawdopodobne.
- Mogłeś mnie zabić!
- Jeszcze wczoraj darłaś się, że chcesz umrzeć! Mogłem tylko wyświadczyć ci przysługę!
Popatrzyłam na niego wstrząśnięta. Dlaczego to powiedział? Wybiegłam z kuchni. Biegłam korytarzem przed siebie. Słyszałam swoje imię, ale nie zatrzymywałam się. Ktoś złapał mnie za ramię.
- Clary stój - wydyszał.
- David? - zatrzymałam się.
- Goniłem cię.
- Przepraszam.
- Jace to zwykły dupek. Nie płacz - otarł łzy z mojego policzka. Nawet nie wiedziałam, że płaczę.
David przytulił mnie do siebie. Bez słowa wtuliłam się w niego i szlochałam. Był ode mnie tylko o kilka centymetrów niższy przez te buty.
- To za dużo. Ja nie dam rady.
- Ciii... Jesteś silna.
- Chcę znów być Przyziemną i mieć mamę i brata.
- Znajdziemy go.
- Na pewno?
- Obiecuję.
Patrzyłam w jego hipnotyzujące błękitne oczy. Nachylił się do mnie, a ja przymknęłam powieki. Delikatnie musnął swoimi wargami moje. Jego usta były ciepłe i miękkie. Rozchyliłam usta.
- Clary! - wołała Denebelle.
Odsunęłam się zarumieniona od Davida w momencie, kiedy Den wyszła zza rogu. - Ups. Przeszkodziłam?
- Nie - powiedziałam.
- Yhym... Hodge powiedział żebym przyprowadziła cię do twojego nowego pokoju.
Złapała mnie pod ramię i pociągnęła za sobą. Przez ramię zerknęłam na jej brata. Wciąż stał w tym samym miejscu. Pomachał mi.
Denebelle zatrzymała się pod drzwiami z numerem 106.
- To twój nowy pokój. Ja mieszkam pod 107. David naprzeciwko ciebie...
- David? - uniosłam brew.
Den zaczęła się śmiać.
- Boże mój braciszek wpadł. Zakochał się. Myślałam, że tego nie dożyję. Myślałam, że zabije Jace`a w kuchni. A a propos Jace`a, on mieszka pod 105.
- O nie... - jęknęłam.
- O tak. Będzie ciekawie.
- Denebelle!
- No co? Dobra już nic nie mówię. Dobranoc - rzuciła i poszła do swojego pokoju.
Ja weszłam do swojego. Był większy niż mój stary, na Brooklynie. Jego ściany były pomalowane na lawendowy. W kącie stała wielka szafa. Otworzyłam ją. Było w niej kilka ciuchów i dwie pary butów. Na jednej z półek zobaczyłam mała karteczkę.

Te ubrania, które masz na sobie możesz zatrzymać. Te w szafie są moje. Jutro pójdziemy na zakupy i kupimy ci własne. :)     
                                    Denebelle           


Pod ściną stało wielkie łoże, na który spokojnie zmieściłyby się trzy osoby. Naprzeciwko łóżka stało masywne biurko.Z boku pokoju znajdowały się drzwi od łazienki.
W szafie znalazłam piżamę. Wzięłam szybki prysznic. Mokry ręcznik przewiesiłam przez krzesło od biurka. Rzuciłam się na łóżko, momentalnie zasypiając.




sobota, 30 maja 2015

Rozdział 2.

- Rosie! Czekaj! - krzyczałam, biegnąc za blondynką.
Dogoniłam ją dopiero przed wyjściem z galerii
- Co tym razem zobaczyłaś? - warknęła.
- Co? - zapytałam zaskoczona.
- Może kolejnych nastolatków, których nikt inny nie widzi? - zakpiła.
- O co ci chodzi?
- Clary - spojrzała na mnie - to chyba nie jest normalne, że widzisz kogoś kogo nikt inny nie.
- Czyli uważasz, że jestem nienormalna?! - wybuchnęłam, a kilka osób spojrzało na nas.
- Tego nie powiedziałam!
- Ale tak myślisz!
- Chyba tak. Rzeczywiście uważam, że jesteś nienormalna. Idź się wyśpij i jutro pogadamy. Ok?
- Zachowujesz się jak zwykła suka!
- A ty jak wariatka!
- Wal się Rosie! - rzuciłam.
Odeszłam jak najszybciej w stronę przeciwną niż ona. Cała się gotowałam. Jak ona mogła tak powiedzieć? Zatrzymałam się. A co jeśli ma rację? Rozejrzałam się wokoło. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że idę w przeciwną stronę niż mój dom. Ta droga jest znacznie dłuższa. Nie będę się już wracać, a o tej porze nie mam nawet co liczyć na taksówkę. Szłam ciemnymi ulicami, które przyprawiały o dreszcz. Jedynym światłem w tej okolicy było kilka latarni. Były one w złym stanie i co chwilę gasły.
Zatrzymałam się przed wąską uliczką między dwoma domami, które były od dawna opuszczone. Może jednak zawrócę? Nawet w dzień tu jest strasznie. Teraz było zapewne po dziesiątej. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam.
W wielu miejscach uliczka była tak wąska, że dwie osoby miałyby kłopot z minięciem się. Opuszczone domy wyglądały strasznie w świetle księżyca. Co chwilę obracałam się żeby sprawdzić czy nikt nie idzie. Za każdym razem oddychałam z ulgą. Dochodziłam do miejsca, gdzie z boku uliczki wystawał mały ślepy zaułek, w którym dawniej stały kosze na śmieci. Nagle usłyszałam czyjś głos dobiegający stamtąd. Może się przesłyszałam? Podeszłam bliżej, nasłuchując. Nic. Cisza. Już miałam odchodzić, gdy usłyszałam głos dziewczyny.
- Cholera Jace, mam cały strój w posoce xemona! Nie mogłeś go zabić gdzieś dalej?
Demon? Może tak nazywają swoje ofiary? Trafiłam na morderców. No pięknie. Nie dość, że mama mnie zabije, że się spóźniłam to jeszcze trafiłam na grupę morderców.
- Sorki Izzy - powiedział chłopak, zapewne Jace.
Chciałam jak najszybciej stamtąd uciec. Na palcach szłam obok zaułku. Niestety na moje nieszczęście wpadłam na pudła stojące pod ścianą. Narobiłam przy tym okropnego hałasu.
- Cholera - mruknęłam.
Zaczęłam się podnosić. Wygrzebałam się ze sterty śmieci. Szybko podniosłam się i już miałam uciekać, kiedy usłyszałam głos.
- Nie tak szybko - słyszałam go pierwszy raz.
Powoli obróciłam się w tamtą stronę.
- Widzimy się ponownie - skwitował chłopak o blond włosach.
Rzeczywiście. To ci sami, których widziałam w kawiarni.
- Isabelle chyba psuje ci się naszyjnik - powiedział chłopak o ciemnych włosach.
- To niemożliwe - powiedziała Isabelle.
- Powinien wykrywać Podziemnych i Przyziemnych. I co? Właśnie stoi przed nami najbardziej przyziemna dziewczyna jaką widziałem, a on nawet nie zareagował.
- I jedna z najniższych - zakpił Jace.
- Na pewno się nie zepsuł - upierała się dziewczyna.
Chyba zapomnieli o mojej obecności. Zaczęłam się powoli cofać. Kroczek za kroczkiem. Isabelle i szatyn wciąż się kłócili. Blondyn stał oparty o mur z tak znudzoną miną, jakby był świadkiem kazania wygłaszanego przez księdza. Kolejny krok. Już byłam prawie na normalnej ulicy. Odwróciłam się i zaczęłam biec.
Słyszałam krzyki tych dziwnych typów. Już byłam na mojej ulicy. Jeszcze jakieś sto metrów. Wtedy z impetem wpadłam na coś, a raczej na kogoś. Odbiłam się od niego i już prawie leżałam na ziemi, ale czyjeś umięśnione ramiona nie pozwoliły mi na to. Jace patrzył na mnie hipnotyzującymi, złotymi oczyma. Nie zastanawiając się walnęłam go z całej siły pięścią w twarz. Coś chrupnęło w mojej prawej ręce.
- Ała! - krzyknęłam.
Blondyn puścił mnie, a ja uciekłam. Wiatr szumiał w moich uszach. Jeszcze dwa domy. Już. To tu. Zdyszana wpadłam na korytarz. Szybko wbiegłam po schodach na pierwsze piętro. Gwałtownie zatrzymałam się. Reklamówki z moimi zakupami wypadły mi z rąk. Drzwi do mojego mieszkania były wyważone. Cały salon był zrujnowany. Wszystko powywalane, połamane, poprzewracane. Zaczęło mi szumieć w uszach. Świat zaczął wirować.
- Nie mogę teraz zemdleć - powtarzałam przez zaciśnięte zęby.
Ostrożnie kroczyłam między resztkami mebli. Czy to był napad? Tylko dlaczego nic nie jest zabrane?
- Mamo! To ja Clary! Mamo! Tony! - wrzeszczałam.
Wkroczyłam do kuchni. Ona była trochę mniej zniszczona. Wtedy zobaczyłam znajomą sylwetkę leżącą w kącie kuchni.
- MAMO!!
Podbiegłam do niej. W miejscu gdzie powinno być serce zionęła wielka dziura. Jakby ktoś po prostu wyrwał jej serce. Wybuchnęłam histerycznym płaczem. Jej oczy były zamknięte, a rude włosy rozrzucone wokół twarzy tworzyły aureolę. Można by nawet pomyśleć, że śpi, gdyby nie dziura w piersi.
Uklęknęłam obok niej w kałuży krwi. Zaczęłam ją gładzić po twarzy jedną ręką, bo druga była chwilowo niesprawna.
- Mamo! Mamo. Mamo...
Moje łzy skapywały na jej twarz. Mieszały się z krwią i spływały na podłogę.
- Tony!! - gwałtownie zerwałam się z podłogi.
Biegałam po całym mieszkaniu w poszukiwaniu brata. Nigdzie go nie było.
- Tony. Tony! TONY!!! - zawodziłam.
Jeszcze raz dokładnie przeszukałam wszystkie zakamarki. Sprawdziłam pod łóżkami, każdą szafę. Nie ma go. Nikogo już nie ma. W całym wielkim mieszkaniu jestem tylko ja i trup mojej mamy. Ja też powinnam umrzeć!
Usłyszałam szmer dochodzący ze strychu.
- Tony! - to była pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy.
Jednak to nie były kroki. Tylko bardziej odgłos wleczenia. Cofnęłam się. "Coś" było wleczone po schodach. Za chwilę będzie w domu. Czy to morderca, który wlecze ciało mojego braciszka? Stanęłam przed ciałem mojej mamy. Zasłoniłam ją własnym. Wtedy w drzwiach ukazała mi się.... Twarz? Raczej nie. To było połączenie zmasakrowanego pyska psa z wielkimi zębami aligatora.
Zamknęłam oczy i zaczęłam wrzeszczeć. To koniec. Zostanę zamordowana tuż nad ciałem swojej mamy, a mój brat zniknął. Jeśli jeszcze żyje. Potwór rzucił się w moją stronę. Jego zęby drasnęły moją skórę. Nie skoczył jednak na mnie. Nie zadał ostatecznego ciosu. Rozległ się skowyt. Otworzyłam oczy. Ciało potwora znikało. Po chwili nie było po nim żadnego śladu. W mojej kuchni stał Jace. Właśnie wbiegli Isabelle i szatyn. Zaczęli podchodzić do mnie.
- Zostawcie ją w spokoju! - krzyczałam zasłaniając mamę własnym ciałem. - Zabijcie mnie szybko.
- Wcale nie mamy zamiaru - powiedział spokojnie szatyn.
- C-co?
- Nie mamy zamiaru cię zabijać.
- Czego ode mnie chcecie?! 
- Co tu się stało? - zapytała Isabelle rozglądając się po mieszkaniu.
- Ja... ja... nie wiem - zaczęłam się jąkać. - Jak weszłam to wszystko było porozwalane, a mama... - nie mogłam dokończyć i wybuchnęłam płaczem.
Miałam ściśnięte gardło. Słowa "leżała martwa" nie chciały przez nie się przecisnąć.
- Boże.
- Mój brat - powiedziałam szybko.
- Co z nim? - zapytał Jace.
- Nie ma go nigdzie - wyszeptałam.
- Może nie nocuje dziś w domu?
- On ma tylko sześć lat - warknęłam. - Nigdy nie nocuje u kolegów w środku tygodnia.
Popatrzyli na mnie.
- Kim wy tak w ogóle jesteście? 
- To my powinniśmy zadać to pytanie. Dlaczego nas widzisz?
- Przecież nie jestem ślepa.
- Trzeba powiadomić Hodge'a o tym co tu zaszło. Alec? Isabelle? - zapytał, a oni kiwnęli głowami. - Ja przyprowadzę ją do Instytutu - powiedział, a Isabelle i Alec wyszli.
- Nigdzie nie idę! A szczególnie z wami! - przytuliłam się do ciała swojej mamy, znów łkając.
- Musisz. Jeśli tu zostaniesz to zginiesz tak jak ona - powiedział spokojnie.
- Chcę! Chcę zginąć!! - wrzeszczałam jak opętana. 
- A co z twoim bratem? Kto się nim teraz zajmie? - położył dłoń na moim ramieniu. Nie strzepnęłam jej.
- JA NIE WIEM CZY ON JESZCZE ŻYJE!!! - ryknęłam.
- Cicho... - szepnął Jace przytulając mnie do siebie. Zrobiło mi się cieplej.  - Znajdziemy go.
- A jeśli nie?! - oderwałam się od niego. Przyjemne uczucie ciepła opuściło mnie. - Jeśli nie to wtedy będę mogła się spokojnie zabić?!
- Jeśli nie pójdziesz ze mną dobrowolnie to zabiorę cię siłą.
Złapał mnie za ramiona i stanowczo, acz delikatnie podniósł do góry. Syknęłam. Dotknął miejsca, w które zranił mnie ten stwór.
- Co ci jest? - pytał Jace.
- Ten potwór mnie ugryzł - złapałam się za ramię.
- Czemu nic nie mówiłaś?
- Bo nie bolało!
- Myślałem, że to krew twojej matki - mruknął.
Na wspomnienie mamy moje serce ścisnęło się.
- Pokaż to - powiedział, odrywając rękaw mojej bluzy. Był silny.
Syknął na widok rany.
- Demoniczna trucizna - mruknął pod nosem, ale ja to usłyszałam.
- Demony nie istnieją!
- Tak? W takim razie czym było to co próbowało cię zabić - zapytał, sięgając do swojej kieszeni.
- Nie wiem. Ale na pewno nie demon.
Jace wyciągnął jakąś rurkę z kieszeni. Była grubości wskazującego palca, dłuższa od długopisu.
- Co to? - zapytałam.
- Stela.
- Co?
Blondyn zignorował mnie i chwycił moją lewą rękę.  Czubek steli przytknął do mojej skóry. Zaczął wodzić nią po skórze. Zostawiała po sobie czerwony ślad, który okropnie piekł. Próbowałam wyrwać mu rękę, ale trzymał ją w żelaznym uścisku. Zaczęło mi się robić słabo. Przed oczami pojawiały się coraz większe, czarne plamy. Słyszałam w głowie krzyk mamy. Ostatnie co zobaczyłam to twarz  Jace'a. Potem była już tylko ciemność. W tle rozmywał się mrożący krew w żyłach krzyk mojej mamy.



Kolejny rozdział!
Zapraszam do czytania i komentowania! ;*