- Co? - zapytał zaskoczony.
Jego oczy rozszerzyły się, a usta lekko rozwarły.
- Mam powtórzyć?
- Nie, ale... Zdajesz sobie sprawę, że prawie niewykonalne?
- Prawie? Czyli trochę szans jest? - zapytałam z nadzieją w głosie.
Zawahał się.
- Mamy około... - udał, że się zastanawia - jeden procent szans, że uda nam się wyjść i wrócić niepostrzeżenie.
- I przeżyć - mruknęłam.
- I przeżyć- powtórzył. - Ale uwierz mi, z tym nie będzie problemu.
Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
- Ale, że nie będzie problemu przeżyć, czy nie będzie problemem zginąć? - zapytałam z nutką sarkazmu.
- Bardzo zabawne, Słonko. Przed tobą stoi najlepszy Nocny Łowca w mniej więcej naszym wieku.
- Gdzie? - udałam, że się rozglądam.
Jace zrobił wyrażoną minę.
- Oj, nie obrażaj się Jace- powiedziałam. - Jeśli ładnie mnie przeprosisz - skrzyżował ręce na piersi.
- Przepraszam...
- Przepraszam, Najlepszy Nocny Łowco na całym święcie - powiedział z krzywym uśmiechem.
- Co? Nie powtórzę tego - powiedziałam twardym tonem.
- Czyli nie mamy o czym gadać. Radź sobie sama.
- Chwileczkę! Ale z tego co wiem to ty miałeś mnie przeprosić.
Na jego twarzy pojawił się najbardziej irytujący uśmiech, jaki ujrzałam do tej pory. Ale ten uśmiech był jednocześnie pozwalający, miałam wrażenie, że kolana się pode mną ugną.
Clary! Ogranij się!
Spojrzałam mu w oczy. Miałam nadzieję, że nie widzi mojej wewnętrznej walki.
- Zmiana planów, Słonko.
- Nie mów na mnie "Słonko" - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- Przepraszam... Słonko.
Zignorowałam go.
- Czy jeśli cię przeproszę to pójdziesz ze mną do mojego mieszkania?
- Chyba zwariowałem, ale niech będzie.
- Okej - wzięłam głęboki wdech. - Przepraszam, Najlepszy Nocny Łowco na świecie. Zadowolony? - warknęłam.
- Nawet nie wiesz jak bardzo.
- Wyobrażam sobie jak w tym momencie urosło ci, nadęte do granic możliwości ego.
- Musimy wyjść późno, ale nie za bardzo żeby zdążyć zanim wszyscy wstaną. Pierwsza pasuje?
- Może być - zgodziłam się.
Rzuciłam jeszcze okiem na zegarek. 20:18.
- Wszystko uzgodnione, a teraz chodź - złapał mnie za rękę i wyciągnął z pokoju. - Ale gdzie?
- Zobaczysz.
Szliśmy korytarzem. Po chwili Jace zatrzymał się gwałtownie, a ja na niego wpadłam.
- Au! - syknęłam.
Dopiero teraz zobaczyłam podwójne drzwi. Jace otworzył je, a moim oczom ukazała się biblioteka. Nie ta, w której byłam wcześniej. Inna, dużo większa. Największa, jaką do tej pory widziałam. A widziałam ich dużo.
Było to ogromne, koliste pomieszczenie. Wzdłuż ściany ciągnęły się rzędy półek wypełnionych książkami. W niektórych miejscach stały wysokie drabiny na kółkach, które ustawiały dostęp do tomów na najwyższych półkach.
Książki, sądząc po wyglądzie, były bardzo stare. Większość oprawiona w skórę. Okładki były przykurzone.
Po chwili zorientowałam się, że mam otwarte usta. Prędko je zamknęłam.
- Idziesz, czy będziesz tak stała? - zapytał Jace, kiedy znalazł się na drugim końcu pomieszczenia.
Powoli do niego podeszłam.
- Lubisz czytać - stwierdził.
- Po czym poznałeś?
- Po twojej minie jak wtedy weszłaś z Denebelle do biblioteki.
- Ile tu jest bibliotek? - zapytałam, rozgladając się.
- Dwie, no może trzy, tylko, że jedną jest zamknięta.
- Dlaczego?
- Hodge twierdzi, cytuję : " to nie są książki odpowiednie dla Nefilim w waszym wieku". Jeśli kiedyś będziesz chciała gdzieś uciec lub się schować możesz robić to spokojnie tutaj.
- Nikt tu nie przychodzi? Przecież to taka piękna biblioteka!
- Nikt oprócz mnie, i teraz ciebie, nie przepada za czytaniem. Jeszcze Hodge, ale on nie przychodzi tu. Wydaję mi się, że chyba przeczytał wszystkie książki tutaj.
To w ogóle możliwe?
- A inni? - zapytałam.
- Nikt z nich nie czyta nic poza podręcznikami. Alec czasem przeczyta jakąś książkę, ale z tej mniejszej biblioteki. Więc, witaj w moim królestwie Clarisso.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Od czego zaczynamy? - zapytał.
- Zdaję się na ciebie.
Podszedł do jednej z półek, przystawił drabinę, wspiął się po niej i sięgnął po jedną z książek.
Podał mi ją.
- "Romeo i Julia"?
Wzruszył ramionami. Obróciłam książkę w dłoniach. Musi być bardzo stara. I cenna. Bałam się, że zaraz mi się rozsypie w dłoniach.
- Lubię ją. Czytałaś?
- Wiele razy. Pierwszy raz ponad dwa lata temu.
Uśmiechnął się.
- Otwórz na stronie tytułowej.
Zrobiłam jak kazał.
- O mój boże... Czy to pierwsze wydanie? Blondyn kiwnął głową.
- "Julio, jeśli miarą twej radości,
Równa się mojej, a dar jej skreślenia
Większy od mego : to osłodź twym tchnieniem,
Powietrze i niech muzyka ust twoich,
Objawi obraz szczęścia, jakie spływa,
Na nas oboje w tym błogim spotkaniu." - kiedy to mówił patrzył gdzieś w dał, jakby nieobecny.
- " Czucie bogatsze w osnowę niż słowa, Pyszni się z swojej wartości, nie z ozdób,
Żebracy tylko rachują swe mienie.
Mojej miłości skarb jest tak niezmierny,
Że i pół sumy tej nie zdołam zliczyć." - powiedziałam spokojnym głosem.
- Byłaby z ciebie niezła Julia - skwitował.
- Wątpię, żeby Julia była ruda - uśmiechnął się.
Usiedliśmy na podłodze, plecami opierając się o półki.
- Sądzę, że Romeo jest idiotą - powiedział po chwili milczenia.
- Dlaczego?
- Cóż, tak właściwie to on zabił Julię.
- Wydaje się, że postąpił zbyt pochopnie, zabijając się. Gdyby poczekał chwilę to Julia obudziłaby się i żyliby długo i szczęśliwie, jak w bajce. Ale życie nie jest bajką. Jest ciągłą walką. Najczęściej taką, w której nikt nie wygrywa. Walka ta nigdy się nie kończy - kątem oka zerknęłam na Jace`a, chcąc zobaczyć jego reakcję. Siedział prosto i patrzył na mnie uważnie. Znów wzięłam głęboki oddech i kontynuowałam. - Z drugiej strony ja mu się nie dziwię. Gdyby miłość mojego życia zginęła ani przez chwilę nie wahałabym się.
- Naprawdę? Zrobiłabyś to?
- A ty nie? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Zrobiłbym to.
- Właśnie. Jeżeli możemy kogoś winić to powinni być to ich rodzice. Gdyby odłożyli kłótnie na bok wszystko byłoby w porządku. Przynajmniej takie jest moje zdanie. Ale myślę, że nie powinniśmy nikogo winić.
- To musi być przerażające uczucie. Żyć że świadomością, że przyczyniło się do śmierci własnych dzieci. Części siebie.
- Świadomość, że przyczyniło się do czyjej cokolwiek śmierci jest okropna.
- Mówisz o bólu tak jakbyś doświadczyła go na własnej skórze - popatrzył na mnie swoimi złotymi oczyma.
Spuściłam wzrok.
- Cóż, można rzec, że życie mnie nie rozpieszczało.
Nie kontynuowaliśmy tego tematu. Każde z nas zajęło się czytaniem jakiejś książki. Ja wzięłam "Hrabia Monte Christo". Stara książka, ale należy do moich ulubionych.
Słychać było tylko skrzypnięcie jakiejś deski co jakiś czas i odgłos przewracanych kartek.
- Która godzina? - zapytałam po jakimś czasie.
Jace wyjął telefon z kieszeni i sprawdził godzinę.
- Prawie dwunasta.
- Już? Naprawdę siedzimy tu ponad trzy godziny?
- Na to wychodzi.
Podnieśliśmy się z miejsc i ruszyliśmy do wyjścia. Blondyn przepuścił mnie i zamknął drzwi.
- Dzięki za miłe spędzenie czasu - powiedziałam, kiedy znaleźliśmy się pod moim pokojem.
- Nie ma za co - nachylił się do mnie, a ja przez chwilę miałam wrażenie, że chce mnie pocałować. - Do zobaczenia o pierwszej. Przyjdę po ciebie - powiedział i zniknął za drzwiami swojego pokoju.
Przez chwilę stałam przed swoimi drzwiami. Otrząsnęłam się i wyszłam do swojego pokoju.
Co to w ogóle było?
Wzięłam długi prysznic. Przebrałam się w ciemne, dżinsowe rurki i czarną bluzkę. Na to narzuciłam czarną, skórzaną kurtkę. Założyłam też szpilki, które sięgają prawie kolan. Rozczesałam włosy.
Zegar wskazywał pierwszą. W tym momencie ktoś cichutko zapukał. Otworzyłam drzwi i wyszłam na korytarz Jace pokazał mi ręką żebym szła za nim. Starałam się nie wydawać żadnego dźwięku. Nawet starałam się nie oddychać.
Odetchnęłam dopiero, gdy wyszliśmy z Instytutu. Spojrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem.
- To jest szalone.
- Nawet nie wiesz jak bardzo - przyznałam.
Jace walnął się w czoło otwartą dłonią.
- Właśnie! - sięgnął do kieszeni.
Wyjął z niej...
- Mój telefon - rzekłam niemal z ulgą na widok znanego aparatu.
Jace wyręczył mi go. Zauważyłam, że szybka ma małe, podłużne pęknięcie. Spróbowałam go odblokować. Działa.
- Myślałam, że go zgubiłam.
- Teoretycznie zgubiłaś. Znalazłem go w sali chorym, pod łóżkiem, na którym leżałaś. Miałem ci go oddać, ale zapomniałem.
- Dzięki - powiedziałam i schowałam telefon do kieszeni dżinsów.
Skupiłam się na drodze, którą pokonywaliśmy. Wskazywałam chłopakowi odpowiednie uliczki, w które musieliśmy skręcić.
- Jesteśmy na miejscu - usłyszałam głos blondyna.
Dom wyglądał normalnie. Żadnych śladów "pożaru". Światła uliczne odbijały się w oknach. Żadne z nich się nie paliło. Nawet nie widać było poświaty lampki w pokoju Tony'ego. Od jakiegoś czasu bał się ciemności i każdej nocy w jego pokoju świeciła lampka w kształcie auta, która stała na jego szafce nocnej. Teraz było ciemno. I ta ciemność była tak cholernie przerażająca.
Podnieśliśmy pod drzwi. Wsadziłam odpowiedni klucz, przekręciłam go i drzwi kliknęły. Weszliśmy do środka. Panowały tam ciemności. Ja mogłabym poruszać się tu po ciemnku, ale Jace...
- Czy masz może... - zaczęłam, ale w tym momencie rozbłysło jasne światło.
Zmrużyłam oczy. Jace trzymał w dłoni kulkę światła.
- To magiczny, świecący kamień - wyjaśnił.
Sięgnął wolną ręką do kieszeni i wyjął długi sztylet.
- Masz - podał mi broń.
- Ale ja nie umiem tego używać. Opuściłam nawet lekcje WF-u, na której pokazywali jak się bronić przed zboczeńcami i złodziejami - powiedziałam oglądając sztylet. Był wykonany z matowego srebra. Jego rękojeść była bogato zdobiona.
- Masz to we krwi. Dasz radę.
Westchnęłam i schowałam broń do wewnętrznej kieszeni kurtki.
Weszliśmy głębiej do domu. Wszystko wyglądało tak jak zwykle. Ani śladu po włamaniu. Wyglądało jakby w każdym momencie mógł wbiec Tony, a mama weszła uśmiechnięta. Poczułam jak łzy zbierają się pod powiekami. Zamknęłam oczy, głęboko oddychając.
Kuchnia wyglądała podobnie. Ani śladu krwi. Przejechałam dłonią po marmurowych blatach. Na dłoniach został kurz. Reszta pomieszczeń wyglądała podobnie.
Jace cały czas stał tuż za mną. Wyciągnął z dłoni jakieś urządzenie, które wyglądem przypominało krótkofalówkę.
- To Sensor - wyjaśnił widząc moje pytające spojrzenie. - Wyłapuje ślady demonicznej obecności. Czysto - powiedział i schował urządzenie.
Ruszyłam do swojego pokoju. Zatrzymałam się przed drzwiami. Wyciągnęłam drżącą dłoń i złapałam gałkę. Była zimna. Przekręciłam ją i weszłam do swojego pokoju. Tu także wszystko wyglądało normalnie. Stałam na środku pokoju niezdolna zrobić kolejny krok. W końcu przemogłam się i podeszłam do łóżka. Wyjęłam spod niego plecak. Wrzuciłam do niego szkicownik, kilka ołówków, farb, pędzelków i kredek. Znalazł się tam także mój iPod, słuchawki i ładowkarka do telefonu. Zobaczyłam gruby zeszyt, który wystawał spod łóżka. Klęknęłam i wyjęłam go.
- Co to? - zapytał blondyn, zaglądając mi przez ramię.
- Coś w rodzaju pamiętnika. Napisałam go dwa lata temu, kiedy... - urwałam, zastanawiając się ile mogę powiedzieć Jace`owi. - miałam ciężki okres w swoim życiu.
- Rozumiem.
Po długimi zastanowieniu i ten zeszyt trafił do plecaka. Z pokoju Tony`ego wzięłam jego ulubioną maskotkę. Wciąż pachniała jego płynem do kąpieli.
Wróciliśmy do salonu. Podeszłam do kominka, na którym stały zdjęcia. Moje, Tony'ego i mamy. Spakowałam je wszystkie.
- Myślę, że możemy iść - z całych sił starałam się, żeby mój głos nie drżał.
- Okej. Jest druga.
Ruszyliśmy do drzwi. Zatrzymałam się w progu i ostatni raz obrzuciłam wzrokiem mój dom. Miejsce, w którym mieszkałam od praktycznie zawsze. Teraz muszę stąd wyjść i nigdy nie wrócić.
- Clary?
- Już idę - powiedziałam i zamnknęłam za sobą drzwi.
Jace spojrzał na mnie. Przytulił mnie do swojej piersi.
- Nie płacz - szepnął.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że mam mokre policzki od łez. Wytarłam je wieszchem dłoni.
- Przepraszam. Ja zwykle nie płaczę, szczególnie przy kimś - pociągnęłam nosem.
- Nie musisz przepraszać. Łzy nie są oznaką słabości, one pokazują, że jesteś na tyle silna, żeby nie tłumić wszystkiego w sobie, tylko z tym walczyć.
Uśmiechnęłam się do niego przez łzy. Objął mnie ramieniem i ruszyliśmy. Miałam wrażenie, że miejsce, gdzie mnie dotykał przechodził prąd.
Dochodziliśmy do Instytutu. Widać było jego strzeliste wieże górujące nad innymi budynkami.
- Jeszcze raz dziękuję - powiedziałam, wyswobodzając się z jego uścisku.
- Jeszcze raz mówię nie ma za co - powiedział z uśmiechem.
- Chyba trochę źle cię oceniłam - powiedziałam spuszczając głowę.
- A co, uważałaś mnie za zadufanego w sobie dupka?
- Mniej więcej - przyznałam.
- To chyba jedna z najbardziej pochlebnych opinii jakie otrzymałem - wyszczerzył się w uśmiechu.
- Musisz mieć wielu wrogów.
- Jak każdy Nocny Łowca.
Zatrzymaliśmy się pod drzwiami Instytutu. Jace sięgnął do klamki, ale drzwi były zamknięte. Zaczął przetrząsać kieszenie.
- Cholera...
- Co się stało?
- Chyba nie mam kluczy.
- Jak to nie masz? Ty idioto! Jak się teraz zamierzasz tam dostać?
- Uspokuj się. Mam pomysł. Widzisz tamto otwarte okno koło drzwi?
Spojrzałam na nie. Nawet Jace był za niski żeby je dosięgnąć.
- Widzę.
- Podsadzę cię, a ty wjedziesz tam i otworzysz mi od środka.
- Co?
- Oj, chodź!
Kucnął tyłem do mnie.
- Staniesz mi barki - poinstruował mnie. - Jak to przeżyjemy to cię zabiję.
Zdjęłam buty i stanęłam mu na barkach. Złapał mnie za łydki. Powoli przysunął się do ściany. Złapałam się parapetu. Podciągnęłam się. Stanęłam na parapecie i zeskoczyłam. Odsunęłam zasuwkę i otworzyłam drzwi. Jace stał z krzywym uśmiechem, a w dłoni trzymał moje buty i plecak, który zostawiłam na ziemi.
- To było niezłe - powiedział i wręczył mi moje rzeczy.
- Dzięki.
Zamknęliśmy drzwi i każdy z nas, cichutko udał się do swojego pokoju.
Wyrzuciłam rzeczy z plecaka na łóżko. Szkicownik i przybory do malowania odłożyłam na biurko. Maskotkę Tony'ego położyłam koło poduszek. Zaczęłam przeglądać zdjęcia. Ja i Tony na karuzeli w zeszłym roku. Ja, mama i Tony nad morzem. Schowałam je pod poduszkę. IPoda odłożyłam na szafkę.
Położyłam się na łóżko. Przytuliłam maskotkę do piersi i zasnęłam.
Obudził mnie budzik. Włączyłam go i leniwie wstałam z łóżka. Wzięłam szybki prysznic i założyłam dżinsy i białą, luźną koszulkę z nadrukiem. Rozczesałam włosy. Nałożyłam lekki makijaż, który miał zamaskować moją krótką drzemkę. Kiedy byłam gotowa, wyszłam z pokoju i skierowałam się w stronę jadalni.
- Rosie! O mój boże! Wróciłaś - usłyszałam krzyk Isabelle.
Weszłam do jadalni i osłupialam. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
- Rosie?
Kolejny rozdział!
Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Liczę na Wasze szczere opinie.
Pozdrawiam gorąco!!
Super rozdział !! Nie mogę się doczekać następnego !! :D
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział czekam na następny :D
OdpowiedzUsuńłoł chce więcej !!
OdpowiedzUsuńRozdział jest AMAZING<3 Musisz dodać NEXTAAA!
OdpowiedzUsuńŚwietny *.* kiedy next? Ps. Udanych wakacji :*
OdpowiedzUsuńKidy nekst ?
OdpowiedzUsuńKiedy niwy rozdział :( ?
OdpowiedzUsuńCzytam tego bloga po raz pierwszy i osłupiałam. Rzadko spotykam jakieś dobre opowiadanie o DA i trafiłam w dyszkę ! Nie mogę doczekać się następnego i co zrobi Clary. Na pewno będę zażarcie śledziła tą historię.
OdpowiedzUsuń