Nagle gwałtownie zatrzymałam się.
Nie.
Nie mogę się poddać. Nie znowu.
Poczułam jak ktoś złapał mnie za ramiona i odciągnął do tyłu. Odruchowo zaczęłam się szarpać.
- Clary! - usłyszałam z oddali krzyk Rosie.
- Co ty próbowałaś zrobić? - syknął mi do ucha Jace.
Szczelnie otulił mnie ramionami przez co nie mogłam się ruszyć choćby o milimetr. Mój drżący oddech powoli uspokajał się. Poddałam się i opadłam bezsilna w ramionach blondyna.
- Clars - Rosie podbiegła i złapała moją twarz w swoje dłonie. Cała się trzęsła, a w jej oczach lśniły łzy. - Dlaczego Clary? Obiecałaś to mi, Tony'emu i swojej mamie. Dlaczego znowu Clary? Obiecałaś... - wyszeptała.
- Znowu?! - krzyknął Jace.
- Nie chciałam się zabić! - krzyknęłam. - Nie mogłam... - wyszeptałam.
- Jace możesz nas zostawić same? - poprosiła. - Proszę - dodała, gdy zobaczyła jak blondyn otwiera usta żeby coś powiedzieć.
Chłopak nie powiedział już nic. Puścił mnie i poszedł. Nie miałam odwagi nawet na niego spojrzeć.
Musiałam usiąść, bo bałam, że nie ustoję na nogach. Rose opadła obok mnie. Miałam wielką ochotę ją przytulić chociaż oszukiwała mnie przez cały czas. Ona jedyna tak naprawdę mnie znała.
- Clary... Obiec...
- Rose - przerwałam jej. - Wiem, że obiecałam. Hodge powiedział mi o pogrzebie mamy. I po prostu... Przez te kilka dni wmawiałam sobie, że ona żyje. To był sposób na utrzymanie snu na jawie. I nagle muszę się z nią pożegnać i pogodzić z tym. Nie potrafię. I jeszcze okazało się, że nie jesteś tą osobą, za którą się podawałaś. Pomyślałam, że nie mam już nikogo. - Czułam jak po policzkach ciekną mi łzy. - Chciałam, ale pomyślałam o Tony'm. Zobaczyłam jego twarz przed oczami. Nie mogę go zostawić. Muszę go chronić. On żyje i ma tylko mnie. - Patrzyłam przed siebie. - Ale powiedz mi dlaczego mnie okłamywałyście?
- Ja... Clary... Pamiętasz jak się poznałyśmy?
Oczywiście, że pamiętam. Kiwnęłam głową.
- To było tuż po jego śmierci - powiedziała.
Zadrżałam. Nie chcę o tym mówić. Schowałam twarz w dłonie i pokręciłam głową.
- Rosie, nie, proszę.
- Clary - położyła mi dłoń na ramieniu i ścisnęła. - Ja wiem, że to boli, ale to jedyny sposób żebyś zrozumiała. Okej?
- Okej.
- Twoja mama martwiła się o ciebie. Pamiętasz tamten dzień? - spojrzała na mnie.
Jakże mogłabym zapomnieć? Kiwam tylko głową, bojąc się słabości swojego głosu.
- Co pamiętasz?
- Światło - wychrypiałam. - Szliśmy razem... Było ciemno... Wtedy pojawiło się światło... Samochód... Simon... O-on mnie odepchnął... Uderzyłam się w głowę i zemdlałam... Obudziłam się w szpitalu i mama powiedziała, że Simon... Że on... - nie byłam już w stanie powiedzieć ani słowa. Moje nigdy niezagojone serce znów zostało rozerwane na strzępy. Każdej nocy wszystko wracało i niszczyło mnie, nie pozwalając starym ranom się zabliźnić.
- Clary spójrz na mnie. Clary...
Podniosłam głowę.
- Muszę ci coś powiedzieć, ale obiecaj, że wysłuchasz do końca. Obiecujesz?
- Obiecuję - szepnęłam i znów opuściłam głowę.
- To nie był samochód.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
- Więc co? Może to sobie wymyśliłam? Może mi się przyśniło? - krzyknęłam.
- Spróbuj sobie przypomnieć - złapała mnie za ramiona i potrząsnęła. - Skup się. Co pamiętasz?
Zamknęłam oczy. Nagle miałam wrażenie, że coś w moim umyśle przeskoczyło. Byłam znowu w tym parku. W tamtą koszmarną noc. Ale wszystko było inaczej.
Szliśmy z Simonem. Przepychaliśmy się. Śmiał się ze mnie, bo moje przepychanie nie ruszało go prawie z miejsca. Nagle pojawiło się światło. Ale nie pochodziło z reflektorów samochodu. Widać było czyjąś sylwetkę. Wyglądało jakby ktoś trzymał to światło w ręce. Ruszył w naszą stronę. To był mężczyzna. Simon krzyknął moje imię i odepchnął mnie. Poleciałam na trawę i uderzyłam głową w kamień, ale nie straciłam przytomności. Widziałam. Simon mówił coś, wyciągnął ręce przed siebie. Ten mężczyzna wyciągnął miecz z kieszeni i po prostu wbił go w pierś Simona. Byłam zbyt zaskoczona żeby krzyknąć. Przyjaciel odwrócił głowę w moją stronę. "Uciekaj", szepnął. I upadł. Mężczyzna wyciągnął miecz, otarł krew w rękaw kurtki i ruszył w moją stronę. Próbowałam się czołgać. On był coraz bliżej. Stanął nade mną, a na jego twarzy tkwił triumfalny uśmiech. "Nie zrobię ci krzywdy, zabronione", powiedział. Spojrzałam na Simona. Umrę razem z nim. Zamknęłam oczy i wyciągnęłam ręce przed siebie jakby to w czymś miało pomóc i wtedy buchnęło z nich światło. Mężczyzna stanął w płomieniach. Wrzeszczał. A ja robiłam się coraz słabsza. Czarne plamy coraz gęściej pojawiały się przed moimi oczami. W końcu było już całkiem ciemno. I strasznie zimno.
Z cichym okrzykiem otworzyłam oczy. Zielone oczy Rosie z oczekiwaniem patrzy na mnie.
- To był mężczyzna, on zabił Simona. Ale dlaczego ja o tym nie pamiętałam?
- Dzięki czarom wszyscy myśleli, że to wypadek. Twoja mama pomyślała, że to sprawka Valentine'a. Chciał ciebie. Twoja mama już wcześniej, gdy tylko uciekłyście od niego zablokowała ci Wzrok. Potem Tony'emu kiedy tylko się urodził. Tamten mężczyzna chciał ciebie, a Simon mu przeszkadzał, więc go... usunął. Najprawdopodobniej nie nałożył czaru, dlatego go widzieliście. Twoja mama wymazała ci pamięć i podobnie jak reszta myślałaś, że to wypadek.
- Ale skąd ty...
- Poczekaj - przerwała mi. - Twoja mama bała się o ciebie, więc zgłosiła się do Instytutu z prośbą o pomoc. Chciała żeby ktoś cię pilnował. Była dość sławna, więc za jej zasługi dla Świata Cieni zgodzili się. Wybrano mnie - uśmiechnęła się. - Ale naprawdę cię polubiłam. Byłaś moją przyjaciółką. Mam nadzieję, że nadal będziesz.
- Ale... Ja... Więc to wszystko... to znaczy nasze pierwsze spotkanie było zainscenizowane?
Sama chyba nie wierzyłam w to wszystko.
- Tak. Wtedy w tej kawiarni... Nie powinnaś ich widzieć. Zaraz po tym jak się rozstałyśmy zadzwoniłam do niej, ale nie odbierała. Chciałam jej powiedzieć, że czar nie działa. Potem dowiedziałam się, że demon napadł na wasze mieszkanie. Myślałam, że wszyscy zginęliście. Kilka godzin temu dostałam wiadomość, że mogę na stałe wracać do Instytutu. Więc jestem - wyrzuciła ręce w górę.
- Zdajesz sobie sprawę, że to brzmi niedorzecznie?
- Wiem Clars. Ale musisz uwierzyć - przytuliła się do mnie. Po chwili wachania zrobiłam to samo. - Musisz uwierzyć - powtórzyła Rose.
Siedziałyśmy na dachu Instytutu. Słońce właśnie powoli znikało za widnokręgiem.
- Wracamy? - zapytała Rosie.
- Ja... - urwałam. - Dobrze - westchnęłam.
Wstałyśmy, otrzepałyśmy spodnie i powoli zeszłyśmy po schodach. Szybko poszłyśmy do mojego pokoju. Stanęłam przed lustrem w łazience. Zmyłam cały makijaż, a raczej jego resztki, które razem ze łzami spłynęły po mojej twarzy.
Kiedy wróciłam do pokoju Rosie siedziała na moim łóżku. W rękach trzymała zdjęcia, które przyniosłam z domu.
- Skąd je masz? - machnęła zdjęciem.
- Byłam z... O mój Boże, Jace - schowałam twarz w dłonie. - Pewnie uznał mnie za wariatkę. A co jeśli powiedział wszystkim?
- Jace taki nie jest - Rose w ciągu jednej sekundy stanęła przede mną.
- Muszę mu wszystko wyjaśnić, że ja nie chciałam...
I nim Rose choćby otworzyła usta wybiegłam z pokoju.