- Mama?
- Clary! - krzyk powtórzył się, jednak tym razem nie był to głos mojej mamy.
- Tony!
Stałam pośrodku jakiegoś pomieszczenia. Nikogo poza mną tu nie było. Nagle, zupełnie znikąd pojawiły się masywne, żelazne drzwi. To właśnie zza nich dobiegały krzyki członków mojej rodziny. Dopadłam klamki i zaczęłam ją szarpać. Bezskutecznie. Po moich policzkach leciały łzy. Łzy bezsilności. Tam, za tymi drzwiami coś dzieje się moim najbliższym, a ja nic nie mogę zrobić. Zaczęłam walić pięściami w drzwi.
- Otwórzcie się do cholery!
Wtem w mojej głowie coś jakby przeskoczyło. Zamknęłam oczy. W moim umyśle zaczęły się pojawiać różnego rodzaju kreski. Zaczęły się łączyć w całość. Byłam pewna, że to była runa. Tylko skąd ona się wzięła w mojej głowie? Po chwili już była całkowicie skończona.
Powoli otworzyłam oczy. Kiedy już je otworzyłam w moich dłoniach zmaterializował się ten dziwny instrument, stela. Dokładnie przerysowałam ją na drzwiach. Nie wiem co mną tak właściwie kierowało. Metal w miejscu, w którym dotknęła go stela zaczął syczeć i topnieć. Drzwi wyglądały jakby oblano je kwasem. Po chwili zionęła w nich wielka dziura, w której spokojnie mogłam się zmieścić. Przeszłam przez nią i znalazłam się dużo mniejszym pomieszczeniu. Światło wpadało tu jedynie przez niewielkie, okratowane okienko. W kącie leżała mama. Jęczała, a jej ręce i nogi były skrępowane. Nigdzie śladu po Tony'm. Chciałam do niej podbiec, uwolnić, przytulić, powiedzieć jak bardzo tęsknię, ale jakaś niewidzialna siła odrzuciła mnie. Uderzyłam głową w ścianę. Jęknęłam i złapałam się z tył głowy. Zdusiłam okrzyk, kiedy jakaś zakapturzona podeszła do niej. Nachyliła się nad nią i wyjęła z kieszeni. Nóż. Zdrętwiałam.
Zaczęłam krzyczeć. Jednak postać jakby mnie nie słyszała i nie widziała. Podniosłam się. W tym czasie postać wysyczała coś do mojej mamy, która leżała spokojnie, a łzy ciurkiem leciały po jej policzkach. Uniosła nóż. Wbiła jej go w pierś.
- Nie! - krzyczałam, podbiegając do niej.
Bariera zniknęła. Postać nie zaszczycając mnie nawet jednym spojrzeniem wyszła. Położyłam głowę mamy na kolanach.
- Mamo... - cicho mówiłam.
- Clary - wychrypiała. - Chroń dar. Nie pozwól żeby Valentine go zdobył. Strzeż daru brata. Odszukaj go. Chroń dar...
To były jej ostatnie słowa. Jej wzrok stał się pusty. Odeszła...
- Mamo! Dlaczego mnie zostawiłaś? - krzyczałam w przestrzeń tuląc się do ciała swojej matki, niegdyś pełnej życia, teraz martwej.
****
- Clary! - ktoś krzyczał szarpiąc mnie za ramię.
Gwałtownie usiadłam na łóżku. Nie mogłam złapać oddechu. Przycisnęłam dłoń do gardła.
- Przynieście szklankę wody! - krzyknęła Denebelle.
Ktoś wybiegł z mojego pokoju. Nie miałam siły nawet podnieść wzroku i zobaczyć kto. Czyjaś dłoń wręczyła mi szklankę zimnej wody. Wypiłam ją duszkiem. Teraz mogłam normalnie oddychać.
- Co się stało? Wrzeszczałaś jak opętana - powiedziała Denebelle.
- Ja... coś mi się śniło. Przepraszam, że was obudziłam - spojrzałam zawstydzona na Den, Davida, Isabelle i Jace'a. Zdziwiła mnie trochę obecność tego ostatniego.
- Na pewno? - zapytała Isabelle.
- Tak. Jeszcze raz przepraszam.
Denebelle popatrzyła na mnie trochę niedowierzającym wzrokiem.
- Dobrej nocy - rzuciła i wyszła.
- Dobranoc - powiedział David i wydszedł.
- Dobranoc - Isabelle ruszyła za bratem Den.
Jace zawahał się. Zatrzymał się tuż przed drzwiami. Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął je, rzucił "dobranoc" i wyszedł.
- Dobranoc - szepnęłam.
Wiedziałam, że ta noc, a raczej jej resztka nie będzie dobra.
****
Słońce już dawno wyłoniło się zza widnokręgu. Cały ten czas leżałam zastanawiając się gdzie jest Tony. Co mama miała na myśli mówiąc "Chroń dar". Jaki dar? Ja nie mam żadnego daru. Chyba, że wyjątkową niezdarność i skłonność do wpadania w tarapaty można tak nazwać, to chyba jednak mam dar.
W mojej głowie rozległ się głos. Jesteś wyjątkowa Clarisso.
- Kto to powiedział? Jest tu kto? - usiadłam na łóżku.
Nie lękaj się. Musisz uwierzyć w siebie.
- Kim jesteś?
Dowiesz się w swoim czasie.
- Kim jesteś? - powtórzyłam.
Nikt mi już nie odpowiedział. Znów byłam sama. I to w momencie, kiedy najbardziej kogoś potrzebowałam.
Wzdrygnęłam się, kiedy ktoś zapukał w drzwi.
- Proszę - rzuciłam.
Zza drzwi wyłoniła się twarz Denebelle.
- Przyszłam zapytać czy wciąż masz ochotę na te zakupy? Pomyślałam, że...
- Jasne - wymusiłam się na uśmiech. - Tylko mam jedną prośbę.
- Jaką?
- Czy mogłabym pójść do domu? Chciałabym zabrać jakieś rzeczy, które ocalały.
- Clary ja nie wiem, czy to dobry pomysł - zaczęła Den, a ja już otwierałam usta żeby coś powiedzieć. - Ale zapytam Hodge'a.
- Dzięki.
- Nie ma za co. Zbieraj się i idziemy na zakupy. Za pół godziny jest śniadanie - powiedziała i wyszła.
Wzięłam z szafy ciemne rurki i szarą bluzkę. W ekspresowym tempie wykąpałam się, uczesałam i umyłam zęby. Denebelle trochę zaopatrzyła łazienkę.
Znalazłam nawet tusz do rzęs, podkład i korektor. Szybko zamaskowałam cienie pod oczami i pociągnęłam rzęsy tuszem. Wyglądałam jak kupka nieszczęść, ale o wiele lepiej niż kilka minut temu. Wyszłam z pokoju w tym samym momencie co Jace ze swojego. Z początku chciałam się nawet z nim przywitać, ale przypomniałam sobie jak potraktował mnie w kuchni. Udałam, że go nie zauważyłam.
- Clary - zaczął.
- Czego chcesz? Pewnie żałujesz, że mnie uratowałeś, co? - przerwałam mu.
- Jak możesz tak mówić? Nie żałuję. Chciałem cię przeprosić.
- Wiesz co Jace? Jesteś żałosny - rzuciłam i odwróciłam się na pięcie.
- Nie to, że chcę ci przeszkodzić czy coś, ale jadalnia jest w drugą stronę - usłyszałam rozbawiony głos Jace'a.
Prychnęłam i znów się odwróciłam i ruszyłam we właściwą stronę, przynajmniej według blondyna. Rzeczywiście to była dobra droga. Po chwili już stałam pod dużymi drzwiami, które jak wnioskuję prowadzą do jadalni. Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Byli tam tylko Den, Izzy i Dante. Uśmiechnęłam się do nich.
- Wolne? - zapytałam wskazując miejsce obok Denebelle.
- Pewnie, siadaj - uśmiechnęła się.
Kilka minut później już wszyscy siedzieli przy stole. Jakoś nie miałam apetytu, więc tylko grzebałam w jajecznicy. Kiedy zauważyłam, że Den podnosi się z miejsca podziękowałam i wstałam od stołu.
- A właśnie panie profesorze czy Clary mogłaby później pójść do swojego domu? - Den zatrzymała się w połowie drogi do drzwi.
- Wykluczone - powiedział twardo Hodge.
- A gdyby ktoś z nas z nią poszedł?
- Denebelle ostatnim razem ktoś zamordował jej matkę. Uwierz mi, że Jocelyn była jedną z najlepszych Nocnych Łowczyń jakie znałem. Więc wątpię żeby niedoświadczony nastolatek przeżył konfrontację z tym potworem.
Denebelle już nie próbowała się spierać. W ciszy wyszłyśmy z jadalni.
- Skoczę po torebkę i idziemy.
Cóż, to będą długie i ciężkie zakupy.
Kilka minut później już wszyscy siedzieli przy stole. Jakoś nie miałam apetytu, więc tylko grzebałam w jajecznicy. Kiedy zauważyłam, że Den podnosi się z miejsca podziękowałam i wstałam od stołu.
- A właśnie panie profesorze czy Clary mogłaby później pójść do swojego domu? - Den zatrzymała się w połowie drogi do drzwi.
- Wykluczone - powiedział twardo Hodge.
- A gdyby ktoś z nas z nią poszedł?
- Denebelle ostatnim razem ktoś zamordował jej matkę. Uwierz mi, że Jocelyn była jedną z najlepszych Nocnych Łowczyń jakie znałem. Więc wątpię żeby niedoświadczony nastolatek przeżył konfrontację z tym potworem.
Denebelle już nie próbowała się spierać. W ciszy wyszłyśmy z jadalni.
- Skoczę po torebkę i idziemy.
Cóż, to będą długie i ciężkie zakupy.
****
- Myślę, że to na razie wystarczy - powiedziała Denebelle, kiedy wychodziłyśmy obładowane torbami z kolejnego sklepu odzieżowego.
- Na razie? Den przecież te ciuchy można by rozdać kilku osobom i jeszcze by zostało - jęknęłam.
- Nie narzekaj.
- Przypominasz mi moją przyjaciółkę, Rosie - powiedziałam, a uśmiech zniknął z mojej twarzy.
- Rosie? Znam jedną Rosie.
- Też jest Nocną Łowczynią?
- Tak.
- Nie mieszka w Instytucie?
- Mieszka. Tylko chodzi do przyziemnej szkoły i opiekuje się taką jedną przyziemną.
- To nauka w Instytucie nie jest konieczna?
- Teoretycznie jest.
- Rozumiem - tak na prawdę to nic nie rozumiem.
Mijałyśmy właśnie kiosk. Rzucił mi się w oczy artykuł, który znajdował się na pierwszych stronach większości gazet. Kupiłam jedną z nich, otworzyłam na odpowiedniej stronie i zaczęłam czytać.
Tragedia na Brooklynie
Dwa dni temu w wieczornych godzinach w jednym z domów przy Court St wybuchł pożar. Przyczyną pożaru był najprawdopodobniej wybuch butli z gazem. Nim straż pożarna przybyła na miejsce, dom doszczętnie spłoną.
Jak podają lokalne władze dom należał do 36 letniej Jocelyn Fray. Kobieta mieszkała tam wraz z 16 letnią córką Clarissą i 6 letnim synem Anthony'm.
Zespoły, które badały szczątki domu pani Fray potwierdziły iż wszyscy członkowie rodziny przebywali w tym czasie w domu.
Próbowaliśmy porozmawiać ze znajomym pani Fray - panem James'em Newthornem. Niestety nie odbierał on telefonu. Szkoły, zarówno małego Anthony'ego jak i nastoletniej Clarissy nie chcą się wypowiadać w tej sprawie.
Dziś w miejscu tej strasznej tragedii mieszkańcy Brooklynu zapalają znicze, by uczcić ich pamięć.
- Przecież ja żyję - wykrztusiłam. - A dom wcale nie spłonął.
- To czar Clary. To czar.
To za dużo... Głowa mi zaraz pęknie.
- Wracajmy do domu, dobrze?
- Jasne.
Tłukłyśmy się kilkanaście minut metrem. Po ponad dwudziestu minutach byłyśmy już w Instytucie. Denebelle zadzwoniła do drzwi, tłumacząc mi wcześniej, że zapomniała kluczy. Otworzył nam Jace. Super.
- Pomożesz?- zapytała Denebelle i nie czekając na jego odpowiedź wręczyła mu torby.
Jace szedł tuż za mną do mojego pokoju. Łokciem otworzyłam drzwi. Torby rzuciłam przy szafie. Blondyn położył je tuż obok.
- Clary ja na prawdę chciałem cię przeprosić. Wybaczysz?
Zawahałam się. Wtedy do głowy przyszedł mi pewien pomysł.
- Pod jednym warunkiem.
- Zaczynam się bać, ale niech będzie - westchnął. - Co to za warunek?
- Pójdziesz ze mną do mojego domu.
Kolejny rozdział! Przepraszam za długą nieobecność.
Przepraszam za błędy i liczę na Wasze szczere opinie.
Pozdrawiam gorąco :)